Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polecam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polecam. Pokaż wszystkie posty
Kolorowe poduszki jako dekoracja salonu.

Kolorowe poduszki jako dekoracja salonu.

Dopiero co pokazywałam Wam nasz odmieniony salon gotowy na święta, a już wiele zdążyło się w nim zmienić. Zniknęła choinka, mnogość lampek, świąteczne dekoracje...

Zawsze mam z tym problem i nierzadko zdarzało mi się rozbierać choinkę pod koniec... lutego. Kiedyś pobiłam wszelkie rekordy i zrobiłam to przed Wielkanocą ;)

Tym razem jednak aż mnie nosiło, potrzebowałam zmian i kolorów - w dużej mierze na przekór paskudnej szarudze za oknem. Oczywiście nie w głowie mi żadne wielkie rewolucje - wszak dopiero co skończyliśmy remont i choć co prawda Marcin planuje już następny, to ja zdecydowanie nie jestem jeszcze w formie na takie wyzwania. 

Lubię zmiany, to prawda, jednak zima nie wydaje mi się dobrym momentem na te, które wymagają zbyt dużego wkładu energii;) Innymi słowy - najlepsze metamorfozy to dla mnie te przeprowadzane przy minimalnym wysiłku, a ze spektakularnym efektem ;)

Jak to zrobić?

Najlepiej wprowadzając intensywne kolory we wnętrzach - może to być jedna ze ścian pomalowana farbą w mocnym, nasyconym kolorze, charakterystyczny mebel czy zestaw ciekawych poduszek, w których zwracają uwagę nie tylko kolory, ale i oryginalne wzory.

Jeszcze niedawno byłam przekonana, że potrzebuję kolorystycznego odwyku, wyciszenia, zanurzenia się w spokojne szarości - jedynie z dodatkiem zieleni moich ukochanych roślin. Ale nie potrafię! Kolory są mi potrzebne niczym powietrze, dopiero otoczona nimi potrafię czuć się naprawdę dobrze, pracować i odpoczywać. Czy potrafię je ze sobą łączyć? Cóż, jeszcze nikt nie narzekał, choć moje wybory nie zawsze są oczywiste ;)

Granatowa kanapa jest piękna i co najważniejsze - bardzo wygodna, jednak lepsze jest wrogiem dobrego i poduszki jeszcze podnoszą komfort wylegiwania się na niej ;)

W naszym domu jedną z głównych ról gra drewno - przede wszystkim cudownie ociepla wnętrze, ale też wyznacza pewne ramy, w których dokonujemy później wszelkich zmian. 

Czy jesteśmy wierni jednemu stylowi?

Nie, choć najsilniej inspiruje nas styl kolonialny, boho i urban jungle - bardzo łatwo je ze sobą połączyć, tworząc eklektyczną mieszankę wzorów, kolorów, roślin i drewna oczywiście. Co prawda Marcin podejrzewa, że najchętniej zamieszkałabym w orientalnym namiocie rodem z tysiąca i jednej nocy, jednak nie oszukujmy się - to nie na nasz klimat ;) Mimo to - nie może u nas zabraknąć lampionów i oczywiście poduszek - wprowadzają delikatne orientalne akcenty, które tak bardzo mnie zachwycają.

Wiem, że wielu z Was obawia się wielkich wnętrzarskich rewolucji - i wcale mnie to nie dziwi. Wiecie, że Polacy malują mieszkania średnio co 5-7 lat? Czy to oznacza, że przez tak długi czas nie warto niczego zmieniać?

Skądże!

Czasem wystarczy niewiele - nowy dywan, ciekawe doniczki, kosz na pledy czy właśnie moje ulubione poduszki - i w kilka chwil jesteśmy w stanie odmienić każde wnętrze. Jedna kolorowa poduszka może wskazać Wam kierunek przyszłych małych wielkich zmian - wystarczy się odważyć i choć raz wyjść poza schemat - zapewniam Was, że możecie być zaskoczeni efektem.

Wiecie, że poduszki towarzyszą ludzkości już od starożytności? Pierwsze ich ślady znaleziono podczas wykopalisk w starożytnej Mezopotamii i Egipcie. Co ciekawe, z współczesnymi poduszkami łączyło je tylko przeznaczenie i... kształt - prostokątny blok z litego drewna z zaokrąglonymi bokami i z wgłębieniem na głowę pośrodku. W Chinach pojawiły się nieco później, ale również przeznaczone były niemal wyłącznie dla władców i arystokracji i także były twarde - wykonywano je z drewna, bambusa, brązu, czasem nefrytu lub nawet porcelany. Zgodnie z ówczesnymi wierzeniami poduszki musiały być twarde, co miało pobudzać siły witalne organizmu i korzystnie wpływać na krążenie. Zmianę formy poduszki i ukształtowanie jej na wzór tych znanych nam współcześnie zawdzięczamy Grekom i Rzymianom, którzy postanowili postawić na wygodne rozwiązania poduszki zaczęto wykonywać z tkanin, czasem skór i wypełniać je słomą, trawą czy gęsimi puchem - w takiej formie znacznie podnosiły komfort wielogodzinnego biesiadowania. Niemal do końca XV wieku poduszki stanowiły domenę arystokracji - bogate damy często tworzyły prawdziwe poduszkowe dzieła sztuki pokrywając je bajecznymi haftami. Poduszki ocieplały wnętrza ponurych i zimnych zamczysk, zabierano je też do kościoła, gdzie pełniły funkcję klęczników. Powszechnie dostępne stały się mniej więcej w XIX wieku - właśnie w czasach wielkiej rewolucji przemysłowej rozpoczęła się ich produkcja na skalę masową, dzięki czemu trafiły niemal do wszystkich domów. Biorąc pod uwagę ten historyczny kontekst - cieszą się, że nie muszę spać czy odpoczywać na kamiennym bądź drewnianym bloku ;)

Współcześnie potęgę kolorów - także pod postacią niewymagającą dużych nakładów finansowych - jak właśnie poduszki i inne tekstylia - bardzo często stosuje się również w home stagingu, czyli przygotowywaniu mieszkań do wynajmu i sprzedaży :)

Poduszki, które widzicie u nas, wybrałam ze względu na ich szalenie energetyczne kolory, które - choć przykuwają wzrok - nie są krzykliwe. Choć każda jest inna, starałam się, by wybór był spójny, dlatego łączą je granatowe i niebieskie akcenty, które idealnie współgrają z kanapą, fotelem i ławką - to drobna nowość - zdecydowaliśmy się na nią, by służyła w dość nietypowej funkcji - czegoś na kształt podnóżka dla dwojga ;)
Jak widać - nasz domowy ogród wertykalny potrafi się świetnie odnaleźć także w salonie. Jego wszechstronność sprawia, że mam ochotę na stworzenie jeszcze jednego, także mobilnego, ale w zupełnie innej formie... Marcin już stwierdził "rozrysuj, co i jak, to pomyślimy", więc jest szansa na nowy ciekawy projekt :)

Wróćmy jednak do salonu - wiele razy pisałam Wam o tym, że dzięki południowej orientacji i czterem oknom, jest bardzo ciepły. Co prawda niemal codziennie odpalamy kominek, jednak naszym roślinom zdaje się to nie przeszkadzać, co przy pilnowaniu odpowiedniej wilgotności powietrza ma nawet sensowne uzasadnienie - wszak to wszystko są rośliny tropikalne, w naturze rosnące w wysokich temperaturach. Na czas palenia - scindapsus pictus ląduje na stoliku. Szukam dla niego idealnego miejsca, tu także już mam pewien pomysł i mam nadzieję niebawem go zrealizować.

A jak wyglądają Wasze salony?

Czego nie może w nich zabraknąć?

Może są jakieś dekoracje czy dodatki, bez których nie jesteście w stanie uznać wnętrza za dokończone i kompletne?



Drewniana ściana w salonie - krok po kroku.

Drewniana ściana w salonie - krok po kroku.

Odkąd tylko skończyliśmy remont salonu w ramach akcji #wielka_metamorfoza_z_JYSK - chodzę dumna, szczęśliwa i wszystkim się chwalę :) Dla nas - to ogromna zmiana na plus - przede wszystkim wizualna, ale w dużym stopniu także funkcjonalna. Nagle zrobiło się znacznie więcej miejsca i to pomimo obecności ogromnej choinki - pod tym względem jesteśmy tradycjonalistami i nie wyobrażamy sobie świąt bez niej i jej pięknego zapachu :)

Kiedy pokazałam efekty naszej metamorfozy na facebooku - zostałam dosłownie zasypana pozytywnymi komentarzami, ale też wieloma pytaniami. Na te o meble większość odpowiedzi znajdziecie w tym wpisie - tu oczywiście nieoceniony okazał się Jysk. Jednak ogromne emocje zdaje się też budzić nasza nowa drewniana ściana :)

Szczerze mówiąc - wcale mnie to nie dziwi :)

Tak naprawdę - w pierwotnym planie wcale jej nie było. W miejscu imitacji piaskowca, której tak bardzo chcieliśmy się pozbyć, zaplanowaliśmy wyłącznie szpachlowanie i malowanie - na ciemną szarość. Prosto i bez udziwnień.

Kiedy Marcin po raz pierwszy podzielił się ze mną tym pomysłem, byłam nieco sceptyczna. Później przyszła euforia - tak! Chcę! Także za kominkiem i na podeście. Ale jak to z nadmiernym entuzjazmem bywa - dość szybko przygasł, bo po dokładnym zbadaniu przepisów przeciwpożarowych odkryliśmy, że nie do końca jest to bezpieczne rozwiązanie, zwłaszcza, jeśli na realizację nie planujemy wydać fortuny. 

W końcu jednak decyzja zapadła - kładziemy deski, ale tylko na tę część ściany, która nie znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie pieca, czyli na dotychczasową "ścianę z telewizorem".

Najpierw jednak trzeba było odpowiednio przygotować ścianę.


DREWNIANA ŚCIANA KROK PO KROKU

1. PRZYGOTOWANIE ŚCIANY

Pierwszym krokiem było skucie dotychczasowych płytek. Niekompetencja kładącego je fachowca, zwłaszcza w części przy piecu, w znacznym stopniu ułatwiła pracę - wiele włożonych było tylko "na wcisk, bez kleju lub z jego śladowymi ilościami. Choć ciężko w to uwierzyć - po ruszeniu jednej, wiele z nich dało się zdjęć tylko z użyciem... dłoni. Na głównej ścianie było już nieco trudniej - tam część płytek w poprzednich latach ruszała się tak bardzo, że były doklejane. Ich skuwanie już tak proste nie było, pozbycie się niektórych możliwe było wyłącznie razem z gruba warstwą tynku.

Krok drugi to przeszlifowanie całości celem pozbycia się resztek zaprawy oraz uzupełnienie - goldbandem - wyrw w tynku.

Krok trzeci to odpylenie i zagruntowanie całej powierzchni w celu przygotowania jej do szpachlowania - tu Marcin szczególnie skupił się na części pod skosem, gdzie ściana miała zostać pomalowana. Niezbędne okazały się dwie warstwy szpachli plus gdzieniegdzie dodatkowo większe poprawki.

Kiedy gładź wyschła - mogliśmy przejść do kroku czwartego - powierzchnia została starannie wyszlifowana i zagruntowana.


2. MONTAŻ STELAŻA I DESEK

Cała konstrukcja opiera się na sześciu pionowych kantówkach zamontowanych do ściany (za pomocą długich korków rozporowych) - to właśnie do nich przykręcone są wszystkie deski.

Po takim przygotowaniu - cała powierzchnia ściany, wraz z kantówkami, została dwukrotnie pomalowana na czarno. Po co? Żeby po zamontowaniu desek (przypomnę - obarczonych różnymi niedoskonałościami, także nierównościami) - spod spodu nie było widać nieestetycznych jasnych prześwitów.


Po wykonaniu tych wszystkich prac, nareszcie przyszła konieczność wyboru - jakie deski wybrać?


JAKIE DESKI WYBRAĆ?

Od razu odrzuciliśmy opcję premium - równiutkie, wyszlifowane, ze szlachetnego drewna, a więc - po prostu drogie, ale też dostępne głównie na zamówienie, a nam zależało na czasie.

Na drugim biegunie była wersja minimum - deski z odzysku. Co prawda przyszło nam na myśl wykorzystać wysmagane wiatrem, doświadczone przez słońce, deszcze i mrozy dechy ze starej stodoły, ale przeraziła nas ilość pracy, jaką trzeba by w nie włożyć oraz fakt, że część z nich przez lata nabrała lekko łukowatego kształtu. Odrzuciliśmy tez rozwiązanie upcyklingowe i deski z palet jako za wąskie - zwykle mają po 8-12 cm szerokości.

Co więc wybraliśmy?

Sosnowe strugane kantówki - szerokie, bo aż dwudziestocentymetrowe i długie - mierzące 240 cm.

Ściana, którą zabudowaliśmy drewnem ma 252 cm długości i 250 cm wysokości. Ponieważ zdecydowaliśmy się na najprostszy możliwy układ desek - ułożenie w poziomie - trzeba było rozwiązać problem brakujących 12 centymetrów. Tu w sukurs przyszło zamontowanie dwóch desek w pionie - na początku i końcu ściany oraz przycięcie ich wraz z górną poziomą deską na wzór ramki. Ta górna deska także cudownym sposobem się nie wydłużyła - musieliśmy dociąć brakujący kawałek, na szczęście niezbędna obecność kratki wentylacyjnej uratowała sytuację i niemal całkowicie ukryła łączenie.




Kolejne 11 desek trzeba było dociąć na długość 212 cm (252 cm - 2 x 20 cm).

Na samym dole, po montażu 12 pionowych desek, niemal idealnie udało się wpasować struganą kantówkę o szerokości 10 cm.


3. WYKOŃCZENIE

Kolejnym krokiem było przeszlifowanie całości w celu pozbycia się zadr i większych nierówności - najpierw papierem ściernym o gradacji P60, później - gąbką ścierną o gradacji P80. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by całość wyszlifować na gładko - dodatkowo papierem/gąbką ścierną o gradacji najpierw P120, a później P180. Nam jednak zależało na efekcie pewnej surowości, stąd pozwoliliśmy deskom zachować część niedoskonałości. 

Na koniec ściana została dwukrotnie pomalowana impregnatem hybrydowym Sadolin Classic w kolorze drewna tekowego - po drugiej warstwie pięknie dopasował się do koloru naszych mebli, choć rozważamy jeszcze położenie trzeciej. Przed przystąpieniem do nakładania impregnatu - konieczne jest zabezpieczenie powierzchni wokół, których malować nie zamierzamy.

Pędzel angielski i naturalne włosie sprawiają, że nakładanie impregnatu idzie szybko i dokładnie. Impregnat nakładamy długimi ruchami pędzla wzdłuż słojów drewna.

Jak widać - już jedna warstwa pięknie kryje i wydobywa całe piękno drewna - usłojenie i sęki.

Tu z kolei dobrze widać różnicę między jednokrotnym a dwukrotnym nałożeniem impregnatu - każda kolejna warstwa pogłębia kolor, jednocześnie nie ukrywając rysunku drewna.

Większość prac wykonywana była wieczorami, stąd ciemne zdjęcia, jednak nawet na nich świetnie widać efekt.


LISTA NIEZBĘDNYCH PRODUKTÓW I NARZĘDZI

Poniżej przygotowałam listę wszystkiego, co okazało się nam niezbędne. Większość jest uniwersalna, kwestią dopasowania pozostaje rodzaj i wymiary desek czy kolor impregnatu.

miarka

poziomnica

szlifierka i/lub papier/gąbki ścierne

ukośnica + piła ręczna/wyrzynarka (przy szerszych deskach końcówki trzeba dociąć piłą lub wyrzynarką, w razie potrzeby są w stanie zastąpić ukośnicę)

kołki rozporowe (minimum 5 cm)

wkręty do drewna

wkrętarka

czarna farba - wystarczy najtańsza akrylowa/lateksowa/emulsyjna

impregnat - u nas Sadolin Classic, ale możecie też rozważyć np. olej czy lakier

szeroki płaski pędzel angielski z naturalnego włosia - z syntetyków impregnat lubi spływać, co utrudnia pracę

rozpuszczalnik uniwersalny - do czyszczenia pędzli i miejsc, które przez przypadek zabrudzimy

folia malarska lub lepiej - tektura budowlana

rozpuszczalnik uniwersalny

folia malarska do zabezpieczenia przy malowaniu


Nasz wybór - ciemne drewno na ścianie - w dużej mierze podyktowany był nieustającą fascynacją elementami stylu kolonialnego. Co prawda odeszliśmy od niego w kuchni, nigdy też nie pojawił się w pokoju Kornelii, jednak w sypialni pozwoliliśmy mu grać pierwsze skrzypce. W salonie potrzebowaliśmy czegoś nieco lżejszego, dość luźno inspirowanego stylem skandynawskim. On sam - podoba mi się, od dawna kusi, jednak wciąż mam pewne obawy, czy się w nim odnajdę. Plan już jest - bawialnia dla Kornelii na górnym piętrze, jednak sporo kwestii jest tam do ogarnięcia, stąd też potrzebny nam naprawdę dobry plan:)

Tu dobrze widać, jak ładnie sprawdziło się takie łączenie desek pod kątem 45 stopni:

Zastosowanie wkrętów w kolorze złoto-brązowym sprawiło, że są niemal niewidoczne:


DREWNIANA ŚCIANA - MOŻNA INACZEJ

Wracając jednak do ściany - fani stylu skandynawskiego w jego klasycznej formie, mogą rozważyć ługowanie lub bielenie desek - jestem przekonana, że pozwoli to na uzyskanie spektakularnych efektów i przyznam, że z prawdziwą ciekawością obejrzałabym takie realizacje:) Samo zaś wykonanie będzie podobne, jedyna różnica to na etapie przed montażem właściwych desek - pomalowanie ściany wraz z kantówkami na biało (ewentualnie jasnoszaro) zamiast na czarno.

UKŁAD DESEK

Zastosowaliśmy prosty układ poziomy - takie ułożenie optycznie poszerza wnętrze i na tym nam zależało. Nasz salon nie jest duży, ma niecałe 30 m2 i dla naszej trzyosobowej rodziny jest wystarczający jako miejsce do relaksu, jednak chcieliśmy uczynić go wizualnie jak najbardziej przestrzennym.

W układzie poziomym możecie także montować deski "na cegiełkę", z góry ustalając jednolity wzór i odstępy - tu będziecie potrzebowali większej liczby kantówek jako stelaża, możecie też rozważyć montowanie czy nawet klejenie desek bezpośrednio na ścianie. Inna opcja, przydatna zwłaszcza przy zastosowaniu recyklingowych desek z palet, to misz masz, deski różnej długości czy nawet szerokości.

Możecie też rozważyć montaż desek w pionie - obawiam się jednak, że to rozwiązanie najbardziej sprawdzi się przy bardzo szerokich deskach - przy wąskich deskach bałabym się efektu boazerii. Przy takim rozwiązaniu kantówki składające się na stelaż montujemy w poziomie - w większości przypadków zapewne wystarczą cztery bądź pięć.

Kuszące wydaje się też być ułożenie w jodełkę, jednak to już nieco trudniejsze, myślę też, że aby uniknąć efektu parkietu na ścianie - powinno stosować się wyłącznie duże deski na bardzo dużych powierzchniach.

Jak podoba się Wam efekt końcowy?


W kolejnym salonowym poście opowiem Wam, jakich farb użyliśmy - do ścian, sufitu, płytek na podeście pod piecem, grzejnika oraz kratki wentylacyjnej i drzwiczek od wyczystki - jak widać, sporo tego było :) Pomogę Wam także w przygotowaniu kosztorysu własnych remontów - okazuje się bowiem, że sporo jest tzw. kosztów ukrytych, które początkowo wielu z nas pomija, a które finalnie stanowią spory procent wszystkich kosztów.








Salon gotowy na święta.

Salon gotowy na święta.

Przez wiele lat podobał mi się nasz salon. Tak, moi drodzy, mea maxima culpa, takie to było niemodne, ale dobrze się czułam ze śmietanką na ścianie i z przewagą brązu i beżu. Fakt, pseudopiaskowiec na ścianie szybko zaczął mnie drażnić, właściwie od razu po położeniu - tym bardziej, że "fachowiec" zawiódł na całej linii i położył go po prostu źle, ale mimo wszystko - umiałam w tym wnętrzu odpoczywać.

Jakieś dwa lata temu zaświtała mi myśl, że może już pora na zmiany, jednak wtedy zaczęliśmy szykować się do remontu kuchni. Sam remont zajął trzy miesiące, o przygotowaniach nawet nie wspominając, musiałam więc go później długo odchorowywać ;)

Ostatnie lato i mój tradycyjny wczesnojesienny spadek formy sprawiły, że więcej czasu spędzałam w domu, a co za tym idzie - napatrzyłam się dość na wszelkie możliwe niedoskonałości, a stąd już bliska droga do podjęcia decyzji o remoncie.

Uznałam, że w końcu chcę mieć wnętrze jak - w dużym uproszczeniu - "wszyscy" - może i trochę nudne, ale szaro-biało-czarne, może co najwyżej z jakimś drobnym kolorystycznym akcentem. I z szarym narożnikiem - koniecznie! Żeby przypadkiem nie zmienić zdania - od razu pojechaliśmy po farby - a jakże - białą i dwa odcienie szarości - antracyt i delikatną jasną szarość.

Plan był prosty - skuwamy "cegiełkę", szpachlujemy ścianę, malujemy na ciemno, resztę trzaskamy na jasno szaro. Do tego śnieżnobiały sufit, szara kanapa i już ;)

I co z tych planów wyszło?

Niewiele, bo jednak kolory to u mnie uzależnienie, miłość i najgłębsza potrzeba... Żywe, intensywne, w niebanalnych połączeniach - sprawiają, że wszystko z automatu… nabiera barw;)

Kiedy tylko zobaczyłam fotel i kanapę Egedal z Jysk - wpadłam jak śliwka w kompot i zakochałam się na zabój. W międzyczasie Marcin odkrył pinterest i zaczął go z uwagą studiować - doktoratu co prawda (jeszcze) nie zrobił, ale uznał, że potrzebujmy... drewnianej ściany. Jak postanowił - tak zrobił ;) To "zrobił" też jest tu kluczowe - nie byłam mu w stanie zbyt wiele pomóc, przeżywając całą sobą "uroki" zapalenia korzonków i dyskopatii lędźwiowej. Chętnie zamieniłabym na cesarkę, a nawet dziesięć - takie bólu to jeszcze nie uświadczyłam.

Jednak wracajmy do salonu - zdecydowanie nie wyszedł nudny, a w trakcie tylko raz rozważaliśmy rozwód, zatem to pełen sukces;)

Największa zmiana to oczywiście ściana z desek - zachwycałam się nimi na wielu amerykańskich blogach i z ogromna radością oglądam ją u siebie:) Pierwotny plan zakładał wyłożenie drewnem także podestu pod piecem i ściany za nim, jednak przepisy przeciwpożarowe zdecydowanie sprzeciwiają się takiemu rozwiązaniu. Swoiste ramkowe "obramowanie" poziomo ułożonych desek zostało wymuszone... ich długością - najdłuższe, jakie mogliśmy dostać od ręki, miały 240 cm, a ściana w tym miejscu ma ponad 250 cm.

Uwielbiamy nasze komody, więc z nich nie chcieliśmy rezygnować, jednak od dawna nie pasowało mi umiejscowienie telewizora - na komodzie rtv stał według mnie zdecydowanie za nisko, przestawiliśmy go więc na wysoką komodę - całkiem nieźle prezentuje się na tle antracytowej ściany. Zresztą czekamy już na nowszy i trochę większy model ;) Tymczasem pilnują go dzielne świąteczne skrzaty ;)

Rozstaliśmy się natomiast z ciężkim narożnikiem w brązowej skórze. Był wygodny, niestety wizualnie strasznie przytłaczał wnętrze. Zastąpiła go przepiękna kanapa na czarnych drewnianych nóżkach z fotelem do kompletu - granatowy aksamit jest cudowny w dotyku, a sam kolor - bardzo nieoczywisty, zmienia się wraz z każdą  zmianą światła. Wahałam się nad rezygnacja z klasycznej kolonialnej ławy. Szybki bilans częstotliwości korzystania z niej zrobił jednak swoje - do odłożenia książki czy kubka z kawa nie potrzebujemy tak dużego mebla. Wybór padł więc na minimalistyczny stolik z betonowym blatem. 

Stołu nie pozwoliłabym ruszyć - rozłożony bez problemu pomieści nawet 15 osób, to przy nim Kornelia często odrabia lekcje, Marcin maluje, a ja pracuję. Jest nam absolutnie niezbędny :)

Poremontowe sprzątanie skłoniło mnie oczywiście do wyciągnięcia świątecznych dekoracji :) Uwielbiam ten czas!

 Tu widok z góry - tak najlepiej widać, ile przestrzeni udało się nam zyskać dzięki tym zmianom :)

Tu muszę się Wam przyznać, że już w momencie, w którym zapadła decyzja o drewnianej ścianie, wiedziałam, co koniecznie musi się na niej znaleźć - ogromny wianek z żywych gałązek i świąteczne skarpety :) Zwyczaj wieszania przy łóżku lub kominku skarpet, do których wkłada się drobne upominki dla grzecznych dzieci, a dla niegrzecznych... węgiel - pochodzi z Włoch. Związana z nim jest także historia o świętym Mikołaju i pierwszym z jego prezentów - złotych monetach, które w tajemnicy włożył do suszących się przy kominku wypranych pończoch trzech biednych dziewczynek.

Swoje miejsce znalazły tu również poinsecje, stary kominkowy zegar i urocza choineczka :)

Kosz z liny jutowej zrobiłam ponad pięć lat temu i jak widać - wciąż świetnie się trzyma, zastanawiałam się co prawda nad zmianą, ale myślę, że tu pasuje. Podobnie jak skrzyneczka-staruszka, w której trzymamy podpałkę:) Podest pod kozą przemalowaliśmy antracytową farbą do płytek - były beżowe i po zmianach nie pasowały o niczego.

Nie zamierzam silić się na fałszywą skromność - jestem zachwycona efektem końcowym i niesamowicie dumna z Marcina, bo odwalił kawał dobrej roboty :)

Tak wyglądał nasz salon przed zmianami:

Jest różnica ;)

Tak nam się te zmiany podobały, że idąc za ciosem - zmianom poddaliśmy też przedpokój. Ale to już jest temat na osobny post - podobnie jak wszystkie remontowe szczegóły salonowych zmian. Chorowanie ma też swoje plusy, bo w kolejce do publikacji czeka już nie jeden czy dwa, a aż sześć postów :D
Choinka z gliny samoutwardzalnej.

Choinka z gliny samoutwardzalnej.

Trzymałam się dzielnie, ale dysk i korzonki zaczynają mnie pokonywać - doszło do tego, że nawet siedzieć za długo nie mogę. Kiedy tylko mam możliwość, zwijam się więc w embrionik i staram to wszystko przespać. Nie zawsze się da, co znacząco poszerzyło mój zasób wulgaryzmów, ale bywa i tak ;)

Cieszy jedno - jak już sobie ponarzekam, wraca wrodzony optymizm. Nie robię tyle, ile bym chciała, ale drobne dekoracje wciąż powstają, najczęściej przy pomocy Kornelii, więc nie jest tak źle;) Jednym z takich ciekawych bożonarodzeniowych pomysłów jest choinka - lampion z gliny samoutwardzalnej.

Lubię pracę z gliną - najczęściej tylko samoutwardzalną, ale od dawna marzę, by spróbować swoich sił z kołem garncarskim, wypalaniem i szkliwieniem. Możliwe, że już niedługo uda mi się to marzenie zrealizować :)

Czego potrzebujemy do stworzenia takiej a la ceramicznej choinki?

* sztywna kartka, może być np. z folderu reklamowego
* nóż, nożyczki
* taśma klejąca
* glina samoutwardzalna
* wałek
* słomka, wykałaczka

Ze sztywnej kartki robimy stożek, sklejamy go taśmą i oklejamy nią całą jego powierzchnię.

Wyrabiamy kawałek gliny przez wielokrotne ugniatanie, a następnie rozwałkowujemy na kształt przypominający ćwiartkę koła - na grubość około 2-3 mm.

Sprawdzamy, czy rozwałkowany kawałek gliny jest wystarczająco duży, by pokryć cały stożek, jeśli tak...

...przycinamy końcówkę jak najrówniej, zwilżamy wodą i mocno sklejamy.


Obcinamy nadmiar gliny w najszerszej części stożka.

Tak mniej więcej powinna się prezentować nasza choinka na tym etapie:

Za pomocą słomki robimy dziurki na całej powierzchni choinki. Używałam papierowej słomki, bo tylko takie miałam w domu, jednak jej brzegi w kontakcie z wilgotną gliną szybko miękną i "wycinanie" jest o wiele trudniejsze. O wiele lepiej wykorzystać plastikową słomkę o ostrych brzegach.

Od czasu do czasu warto wydłubać wykałaczką nadmiar gliny ze słomki - ułatwi nam to pracę.


Kiedy uznamy, że nasza choinka ma już wystarczająco dużo otworów - pozwalamy jej wyschnąć, w moim przypadku zajęło to około 7-8 godzin. Po wyschnięciu, gdy glina jest już twarda, delikatnie wyjmujemy ze środka papierowy stożek, a którym formowaliśmy nasza choinkę. 

Na koniec wystarczy włożyć w środek ledowego tea lighta - piękny efekt gwarantowany :)

Na razie powstała jedna, ale zamierzam dorobić do kompletu większą,a  może i dwa różne dodatkowe rozmiary. Coś czuję, że będą się świetnie razem prezentowały.

Swoją choinkę zostawiłam surową, choć można pomyśleć o jej pomalowaniu na dowolny kolor. Zielona, a może złota? Na pewno też wyglądałaby ciekawie:)

Korzystając z okazji, pokażę Wam inną ozdobę z gliny, która może się świetnie prezentować na minimalistycznej choince. Mowa oczywiście o ZAWIESZCE - LIŚCIU Z GLINY SAMOUTWARDZALNEJ

Mieliście już do czynienia z tym rodzajem gliny?

Co z niej stworzyliście?