Styl urban jungle - szansa na piękne wnętrze dla każdego. Cz.2.

Styl urban jungle - szansa na piękne wnętrze dla każdego. Cz.2.

Miłość do kwiatów i namiętne ich znoszenie do domu (w oczach Marcina już dawno wołające o pomstę do nieba) - pozwoliło mi - wreszcie! - wpisać się w aktualne trendy...

W ten sposób awansowałam - będąc maniaczką wypełniającą dom botanicznymi reliktami PRL-u, na krótką chwilę osiągnęłam najwyższy stopień podium roślinnego hipsterstwa, by już po chwili taplać się beztrosko w rozlewisku mainstreamu spod szyldu urban jungle. 

Wraz ze wzrostem liczby naszych zielonych domowników, pojawiła się konieczność uporządkowania tego bogactwa. Przywlokłam więc z pracowni dół starej niemieckiej toaletki - w całości do niczego mi nie pasowała, ale awansowawszy do roli komody, swietnie odnalazła się w naszym salonie:)

Tak, tak, moi drodzy - człowiek - a i bloger również, a może "zwłaszcza" - w imię trendów winien pokochać kwiaty. Ja się zmuszać na szczęście nie muszę, tulę je więc w zielonych dłoniach i cyklicznie przemycam kolejne sieroty - czasem w kondycji niemal zmumifikowanej. 

I może w tym tkwi sekret - daję im szansę, gdy inni spisali na straty, ze wszystkich sił starają się więc odwdzięczyć. A ja im po cichu szepczę "no chodź kochanie, pokażmy wszystkim, na co cię stać". I pokazują:)

Urban jungle to nie tylko egzotyczne kwiaty wylewające się z wystylizowanych zdjęć na insta - to sposób myślenia. My bliżej natury, a ona blisko nas - nawet pośrodku wielkiego miasta, na niewielkim metrażu czy w pomieszczeniach o zbyt słabym albo wręcz przeciwnie - za mocnym nasłonecznieniu. Rośliny w starym kubku, obtłuczonej doniczce czy kwietniku-zabytku, pamiętającym młodość prababci. To trend niesamowicie egalitarny - nie potrzeba przysłowiowego już niemal "miliona monet", by zazielenić własne M, bo nawet dyskonty i markety oferują dobrej jakości rosliny za parę złotych, a wystarczy odrobina kreatywności, by samodzielnie stworzyc np. szalenie modny makramowy kwietnik.
I do tego właśnie Was zachęcam - zaproście rośliny do swoich domów. Dbajcie o nie, podziwiajcie jak rosną, cieszcie się nimi i pokazujcie to dzieciom. U nas właśnie Kornelka wzięła na siebie codzienne zraszanie domowego kącika przyrody - i ma z tego niesamowitą frajdę:)

Peperomia caperata trafiła do mnie wyschnięta na wiór - zżółknięte i połamane listki nie napawały optymizmem co do jej dalszych losów. A jednak wystarczyło kilka tygodni i nie tylko niesamowicie odżyła i wybujała, ale zaczyna też kwitnąć :) Teraz ciężko uwierzyć, że całkiem niedawno trafiła w ogrodniczym na wózek z etykietką "odpady".

Eszeweria zjawiła się u mnie w przyzwoitej kondycji, choc zdecydowania wymagała przesuszenia - końcówki korzonków zaczęły gnić, przez co cała roślina była bardzo krucha i wystarczyło dotknięcie, by "listki" zaczęły odpadać. 

Słoneczny kawałek komody, gruby drenaż na dnie doniczki i podlewanie dwa razy w miesiącu szybko odwdzięczyły się kwiatkami.

W soleirolii dosłownie się zakochałam - to roślina szalenie delikatna i wymagająca utrzymywania wciąż odpowiedniej wilgotności podłoża, ale poza tym łatwa w uprawie i co więcej - szybko rosnąca. Marcin nazywa ją rzeżuchą;) 
Nazwa, którą często możecie spotkać w odniesieniu do tej pieknej roślinki, to "dziecięce łzy" - ze względu na malutkie kropeczki-wypustki na każdym listku, istotnie mogace budzić skojarzenie z łezkami.

Jak widac poniżej - mnoży się to-to jak szalone;)


Rośliną, którą uwielbiam i zawsze polecam początkującym miłośnikom zieleni w domu, jest tradescantia - dziesiątki dostępnych odmian sprawiaja, że łatwo znaleźć ta idealną dla siebie. 

Poniżej mój trzykrotkowy żłobek i kolejno: tradescantia tricolor rose, tradescantia zebrina purpusi i tradescantia zebrina.

Przyznam, że o tradescantii velvet hill nie słyszałam, zanim nie zobaczyłam jej po raz pierwszy. A to co zobaczyłam - nie zachęcało - najpierw przesuszona, potem przelana, częsciowo przegniła. Ale siła determinacji plus promocyjna cena zrobiły swoje - zamieszkała z nami. Nie doszła jeszcze w pełni do siebie, dlatego na razie nie podejmuję prób jej rozmnazania, choć przyznam się Wam - kusi mnie to strasznie, bo chciałabym jej mieć więcej i więcej.

Okaz poniżej sprzedano mi jako tradescantię yellow hill, ale bardziej kojarzy mi sie z drobnolistną - może podpowiecie, któa nazwa jest dla niej własciwa?

Ponieważ kwiecień to świetny czas na pracę z roślinami i przy nich - zbieram energię na wielkie przesadzanie i rozmnażanie. Aranżacja komody pozwoliła mi - a może raczej zmusiła do wykonania części tej pracy, ale co najmniej 2/3 naszych roślin wciąż czeka na wolny weekend lub choćby popołudnie.

Tymczasem cieszę sią tą zielenią, któa powoli zaczyna nas zewsząd otaczać - zachwycam się nią każdego dnia od nowa:)

Gdy dobrze się przyjrzycie, bez problemu zauważycie, że sporo u nas nie tylko różnorodnych przedstawicieli flory, ale i przedmiotów z odzysku - pozornie do siebie nie pasujących, a jednak mam wrażenie, że całkiem nieźle ze sobą współgrajacych. Styl urban jungle sprzyja takim dodatkom - znajdziecie je na giełdach staroci, w klamociarniach spod szyldu "1001 drobiazgów", strychach prababci czy wujka Zenka, osiedlowych wystawkach w dniu wywozu gabarytów. Wystarczą szeroko otwarte oczy;)

Wróciłam właśnie z Kornelką z weekendu w Poznaniu (juz niebawem pochwalę sie, co tam robiłam) i taki widok zastałam - Marcin (najpewniej z tęsknoty za nami;) postanowił sam stać się artystą - hmmm, wciąż dowiaduje sie o nim czegoś nowego:)

Poniżej znajdziecie linki do kilku postów, które na pewno przydadzą się wszystkim miłosnikom domowej uprawy kwiatów. Zastanawiam się nad kontynuowaniem tego cyklu - tematów mi nie brakuje... Co o tym myślicie?








Nasz wiejski azyl - jak wybrać kosiarkę idealną?

Nasz wiejski azyl - jak wybrać kosiarkę idealną?

Jesteśmy mieszczuchami - w dużym stopniu z natury, lecz przede wszystkim - z wyboru. Wyboru, co prawda podyktowanego specyfiką naszej pracy, ale wciąż jednak będącego naszą decyzją.

Dla nas - domem może być wszystko  - tak kawalerka, jak i rozległa rezydencja za miastem, bo o jego istocie stanowi nie rodzaj, metraż czy lokalizacja, ale ludzie. My.

Och, lubimy wygodę, dlatego nasze mieszkanie jest większe od wielu domów ;) Życie w mieście ma dla nas mnóstwo zalet, jednak czasem i my chcemy się znaleźć bliżej natury. W takich chwilach uciekamy na wieś. 

Czy kiedyś tam zamieszkamy? Być może, ale nieprędko. To idealne rozwiązanie na weekendy, taki prywatny azyl, na który składa się poniemieckie gospodarstwo i sporo terenu wokół. Jest miejsce ma kwiaty, krzewy, grilla z przyjaciółmi czy grę w piłkę dla dzieci. Wystarczająco blisko, by szybko tam dojechać, ale na tyle daleko, by cieszyć spokojem. 

Jest tam stary dom, stodoła, ba! nawet kurnik ;) Jednak tym, co cyklicznie wymaga stałej opieki jest... No właśnie - co to jest właściwie? 

Nie wiem, na ile znacie specyfikę gospodarstw rolnych na ziemiach zachodnich, przed wojną należących do Niemiec, ale charakterystyczną cechą jest lokalizacja domów i poszczególnych budynków gospodarczych. Najczęściej dom i stodoła lokalizowane były albo w jednej linii (lub jak u nas - stanowią całość), albo w bliskiej odległości od siebie budowane były na kształcie litery L, natomiast ciąg kurnik-chlew-parownik-obora-stajnia - budowało się w pewnej odległości naprzeciwko domu. Tym samym pomiędzy powstawało podwórko. Dawniej było to miejsce niemal całkowicie zawładnięte przez gospodarski drób, wspóczesnie - jest czymś w rodzaju trawnika. W tym przypadku o sporej powierzchni, bo o wymiarach niemal 25 na 40 metrów.

1000 metrów kwadratowych trawy, poprzerastanej stokrotkami i koniczyną - białą i szwedzką - i te 1000 metrów trzeba regularnie kosić.

Podłoże to głównie czarnoziem, nasze podwórko uwiebiają też krety. 

W jednej części sporo "przeszkód" w postaci drzewek, krzewów i kwiatów, a sama powierzchnia idealnie równa nie była chyba nigdy ;)

Dla wielu - wszystko do wymiany ze wzgledu na powyższe "wady". Nam to nie przeszkadza, jednak wyzwaniem jest koszenie i znalezienie odpowiedniej kosiarki do zadań specjalnych.

Przez 9 lat samodzielnej opieki nad naszym wiejskim azylem korzystaliśmy z wielu rozwiązań - lepszych, gorszych, a nawet tragicznych, przy których jedynym plusem było wyrobienie idealnych bicepsów i kamienny sen po 10 godzinach targania kosiarki w tę i z powrotem. A to już szybko prowadzi do sytuacji, gdy koszenie urasta do rangi traumy, unikamy go jak możemy, wszystko zarasta i potem jest jeszcze gorzej - błędne koło.

W tym roku, wciąż pod wrażeniem kosiarki-staruszki Royal pożyczanej nam czasem przez sąsiada, postanowilismy i my zaufać marce Husqvarna

Ze względu na dużą powierzchnię do koszenia, nie mielismy wątpliwości, że najlepszym dla nas wyborem jest spalinowa kosiarka do trawy. Przemawia za nią działanie bez ograniczeń w postaci kabla oraz bezproblemowe radzenie sobie z wysoką trawą (i nie tylko trawą) - bo czasem natłok obowiązków sprawia, że nasz trawnik dwa lub trzy tygodnie żyje własnym życiem, nieodmiennie ewoluując w kierunku buszu. 

Kolejny warunek konieczny to posiadanie napędu - o sprawność fizyczną wolimy dbać na siłowni, a na wsi - cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem.


W tym miejscu musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego własnie kosiarka Husqvarna jest najlepszym wyborem i inwestycją na długie lata.

Nie ukrywamy, że ważne są dla nas rekomendacje rodziny i przyjaciół, nie bez znaczenia jest też fakt, że mieliśmy okazję sami zapoznać się z działaniem konkretego sprzętu. Choć więc model modelowi nierówny - buduje to nasze zaufanie do marki, tym bardziej, że regularnie korzystamy z jej innych produktów - pilarki i kosy, które nigdy nas nie zawiodły. 

Kolejny argument, który ma niebagatelne znaczenie, to rozbudowana sieć autoryzowanych punktów sprzedaży i serwisu sprzętu (dla osób z okolic Gorzowa podpowiem - ul. Mickiewicza w Bogdańcu).

Dlaczego to tak istotne? Większość z nas - w tym i my - nie jest ekspertami od tego typu urządzeń - i nie musimy nimi być. Nie zmienia to jednak faktu, że wymagają one  czyszczenia, odpowiedniej konserwacji, a czasem wymiany niektórych części, które zwyczajnie się zużywają w miarę intensywnej eksploatacji. Dla nas ważne, by w zasięgu ręki mieć wykwalifikowanych specjalistów z doświadczeniem, którzy doradzą i wykonają prace czy naprawy, o których nie mamy pojęcia.

Prowadzi to do kolejnego punktu potwierdzającego, że kosiarka Husqvarna to najlepszy wybór - mianowicie szeroka dostępność oryginalnych części zamiennych sprawia, że zakup jest inwestycją na lata. Każdy sprzęt z czasem się zużywa, dotyczy to zwłaszcza najsilniej eksploatowanych elementów, co jednak nie musi oznaczać wymiany całego urządzenia i ponoszenia z tego tytułu znacznych kosztów po roku czy dwóch od zakupu. Stosowanie oryginalnych części znacząco wydłuża żywotność sprzętów, pozwala też mieć pewność, że zachowają wszelkie parametry pozwalające na bezpieczne użytkowanie. 

Wciąż wahamy się przy wyborze określonego modelu - może sami używacie i możecie polecić swój numer jeden?

Po cichu liczyłam, że wybierzemy się na zakupy jeszcze przed świętami, jednak wiosna zrobiła nam psikusa...

Tak, dobrze widzicie :(

Chociaż... Własciwie pogoda jest wprost idealna na święta, pytanie tylko, czy na Wielkanoc ;)

Pozostaje nam więc czekać na ocieplenie - przyznam się, że nie moge się już doczekać pierwszego grilla w tym roku. Przed ostatnimi opadami udało nam się usunąć większość pozostałości po zimie, choc ostatnie wichury nałamały sporo gałęzi. Na kwiecień zaplanowaliśmy użycie regeneratora do trawników i po cichu liczymy, że majówkę spędzimy juz na trawce - oczywiście idealnie przystrzyżonej ;)







Najlepsza babka piaskowa na Wielkanoc. Wielkanocne inspiracje cz.3.

Najlepsza babka piaskowa na Wielkanoc. Wielkanocne inspiracje cz.3.

Aż ciężko mi uwierzyć, że Wielkanoc już za pięć dni!

Marzec minął nam szybko - właściwie wszystko, poza badaniami wzroku i nieustającymi ćwiczeniami z Kornelką - zeszło na dalszy plan. Pierwsze efekty zdają się być na wyciągnięcie ręki... Czy tak jest w istocie? Okaże się już jutro. 

Tymczasem szykujemy się do świąt - menu i proste, naturalne dekoracje już zaplanowane, mięsa się peklują i czekają na wędzenie, generalna próba przed tegorocznym malowaniem pisanek za nami, w niedzielę wyciągnęłyśmy też stary przepiśnik mojej Babci i upiekłyśmy babkę.
Musicie wiedzieć, że nie jest to jakaś zwykła, pospolita babka, o nie!

To jeden z najlepszych - jeśli nie najlepszy! - babkowych przepisów, jakie znam (a znam ich sporo).

Ten przepis na piaskową babkę towarzyszy nam od lat, od zawsze właściwie. To jeden z gatunku tych, że naprawdę nie jednego kota trzeba by przed sobą przepuścić przechodząc pod drabiną i potknąwszy się o nią - potłuc kilka luster - żeby coś zepsuć ;) Słowem - BABKA, KTÓRA ZAWSZE SIĘ UDAJE ;)

WIELKANOCNA BABKA PIASKOWA (najlepsza EVER)

4 jajka (rozmiar M/L lub 5 jajek rozmiar S)
200 g mąki ziemniaczanej
100 g mąki pszennej (tortowa lub luksusowa - moje faworytki to mąki z Kostrzyna, ewentualnie Szymanowska)
kostka (200 g) masła (82% tłuszczu)
200 g drobnego cukru lub domowego cukru waniliowego (można dać ciut mniej - 180 g, czyli pełną szklankę
szczypta soli
2-3 łyżki soku pomarańczowego lub cytrynowego

opcjonalnie:

skórka otarta z połówki pomarańczy lub cytryny (wcześniej sparzonej i wysuszonej)
czubata łyżeczka proszku do pieczenia (nie jest niezbędny - dobrze utarte jaja wystarczą dla nadania babce puszystości)
cukier puder do posypania lub lukier/rozpuszczona czekolada do polania

Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej, czyli zostać wyjęte z lodówki minimum 3-4 godziny przed przystąpieniem do przygotowania ciasta.

DOMOWY CUKIER WANILIOWY - do litrowego słoika włóż 1-2 przekrojone na pół laski wanilii, wsyp cukier do wysokości ok. 3/4 słoja, odstaw na minimum tydzień, od czasu do czasu energicznie potrząsając.


SPOSÓB PRZYGOTOWANIA:

Miękkie masło ucieramy (mikserem lub drewnianą kulą) na puszystą masę.

Białka oddzielamy od żółtek, ubijamy je na sztywną pianę ze szczyptą soli, odstawiamy.

Do masła dodajemy najpierw cukier, a później kolejno po jednym żółtku i ucieramy aż do uzyskania lekkiej masy.

Mieszamy mąkę pszenną z ziemniaczaną (nie musimy trzymać się proporcji 1:2 - mąkę pszenną możemy w całości zastąpić ziemniaczaną, pamiętając przy tym, że czym więcej tej ostatniej, tym nasza babka wyjdzie bardziej "piaskowa" - sypka i sucha) i przesiewamy do masy maślano-jajecznej - mieszamy krótko, aż do połączenia się wszystkich składników. Dodajemy sok z pomarańczy i/lub otartą skórkę.

Do ciasta dodajemy po łyżce ubitej piany z białek, mieszamy krótką, acz energicznie. 

Formę do babki - klasyczną okrągłą lub np. tzw. korytko, smarujemy masłem i oprószamy mąką (ewentualnie bułką tartą lub kaszką manną). Wlewamy ciasto, wyrównujemy wierzch i wstawiamy do piekarnika, uprzednio nagrzanego (przez ok.10-15 minut) do temperatury ok. 170 stopni (przy termoobiegu wystarczy 155-160 stopni).

Pieczemy około 45-60 minut - aż do suchego patyczka (polecam ten od szaszłyków).

Po wyjęciu z pieca babkę zostawiamy na około 30 minut w foremce - po upływie tego czasu wyjęcie będzie proste. Studzimy ciasto na kratce, zimne posypujemy cukrem pudrem lub polewamy lukrem albo czekoladą.

Jakie ciasta są u Was stałym gościem na świątecznym stole?

Koniecznie podzielcie się przepisami!


Wianek wielkanocny z rzeżuchy. Inspiracje na Wielkanoc cz.2.

Wianek wielkanocny z rzeżuchy. Inspiracje na Wielkanoc cz.2.

Przygotowania do Wielkanocy przeplatają się u nas z częstymi badaniami - przeboje z Kornelkowym oczkiem to temat na długą opowieść...

W przeciwieństwie do Bożego Narodzenia, do tych świąt przygotowujemy się inaczej, spokojniej, z większym skupieniem poświęconym naszej trójce, co odzwierciedlenie znajduje też w dekoracjach. Ma być prosto, naturalnie, bez przesytu czy spiny. 

Wśród ozdób królują jajka, rzeżucha, bukszpan, mech, drewno - mały przedsmak pokazałam Wam przy instrukcji wykonania podstawek do jajek z koralików.

Rzeżucha to moja ulubienica - uwielbiam DIY z jej udziałem (i jeśli nie poczujecie się nią znudzeni - dajcie znać, mam ich kilka w zanadrzu), jest tez stale obecna w naszej kuchni - dla pikantnego smaku i bogactwa zawartego w niej żelaza. Jest świetną roślinka do uprawy z dziećmi, ponieważ efekty widać praktycznie od razu, a już po niespełna tygodniu nasze maluchy mogą poznać jej smak, np. dodajac do przygotowywanych własnoręcznie kanapek czy sałatek.

Co przygotowałam na dziś?

Wianek z rzeżuchy!


Zapewniam Was - efekt WOW gwarantowany, a wykonanie jest banalnie proste.


Czego potrzebujemy?

styropianowy wianek - u mnie spód jest płaski
wata
woda w spryskiwaczu
nasiona rzeżuchy - około 3-4 opakowań
kawałek sznurka
wąski bandaż/opaska (nieelastyczna)
nóż do smarowania

Wianek układamy na talerzu - ułatwi to znacznie podlewanie.


Odmierzamy odpowiedni kawałek waty - o długości nieco większej niż zewnętrzny obwód wianka.


Rozluźniamy pasek waty - tak, by osiągnął szerokość, która pozwoli na przykrycie całej górnej powierzchni wianka.


Układamy watę na styropianie i spryskujemy wodą - dość mocno.


Pokryty watą i spryskany wodą wianek owijamy cieniutkim bandażem.


Nie przejmujmy się, jeśli kształt uznamy za mało idealny - gdy rzeżucha urośnie, przykryje i wyrówna wszystkie niedoskonałości.


W miejscu, które będzie naszą górą, gdy zechcemy wianek powiesić, zawiązujemy kawałek sznurka - użyłam jutowego, na którym rzeżucha także pięknie rośnie;)


Nasiona rzeżuchy przygotowujemy wcześniej - wysypujemy je na talerz i wlewamy letnią wodę - na każdą płaską łyżkę nasion wlewamy 4-5 łyżek wody, mieszamy i odstawiamy na około 5-10 minut. Nasiona szybko pęcznieją i utworzy nam się rzeżuchowy klajster...


...który następnie rozsmarowujemy na wianku.


Pokrywamy naszym glutkiem całą powierzchnię wianka (z wyjątkiem spodu), smarujemy nim także zawieszkę ze sznurka.


Wprawne oko zauważy, że już po kilku godzinach (na zdjęciu poniżej - po niespełna dwóch) pierwsze nasiona rzeżuchy zaczynają pękać i kiełkować.
Zwłaszcza w ciągu trzech pierwszych dni koniecznie musimy często spryskiwać nasz wianek - 3-4 razy dziennie to absolutne minimum!


Dzień drugi przywita Was intensywnym kiełkowaniem nasion i... charakterystycznym zapachem, który w zasadzie zaczyna być wyczuwalny już od momentu kontaktu nasion z wodą. Mi on nie przeszkadza, ale wiem, że niektórym - owszem. Czy da się go uniknąć? Jeśli siejemy rzeżuchę na wacie czy gazie - nie. Jest niemal niewyczuwalny, jeśli nasionka wsiejemy do ziemi. Gdy zależy nam na rzeżuchowym wianku, wystarczy głęboki talerz wypełnić wilgotna ziemią, i posiać rzeżuchę jedynie na jego brzegu, środek pozostawiając pusty.


Trzeciego dnia wszystkie nasiona powinny już wykiełkować. Jeśli do tego momentu nie dzieje się absolutnie nic, a wiemy, że sumiennie spryskiwaliśmy całość wodą - znaczy to, że trafiliśmy na felerne nasiona i eksperyment trzeba powtórzyć z nowymi, najlepiej z innego źródła.


Dzień czwarty to już bujna zieleń - pod warunkiem, że wianek stał w ciepłym pomieszczeniu. W chłodniejszym roślinki będą nieco mniejsze.


Dzień pity to już rzeżuchowy busz - pięknie wygląda i jeśli nie mamy co do niego dekoracyjnych planów - nadaje się do spożycia;)


Dzień szósty i wianek nabiera objętości - ważne, by pamiętać o podlewaniu! W przeciwnym wypadku młode roślinki zaczną żółknąć i więdnąć.


Jak widać - jeśli chcemy cieszyć się piękną, zieloną i bujną rzeżuchą na świątecznym stole czy w roli wielkanocnej dekoracji - idealnie będzie zasiać ją minimum 5, maksymalnie 10 dni przed Wielkanocą.

Poniżej wianek dokładnie 8 dni od zasiania - nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam takie proste pomysły z efektem WOW :)


A może zdążyliście już stworzyć własne dekoracje z rzeżuchą w roli głównej?

Pochwalcie się nimi koniecznie - może uda się nam stworzyć pełen inspiracji post?
Inspiracje na Wielkanoc - podstawki do jajek z drewnianych koralików.

Inspiracje na Wielkanoc - podstawki do jajek z drewnianych koralików.

Wielkanoc coraz bliżej, zaczynam więc myśleć o odpowiednich dekoracjach.

Pierwsze oznaki wiosny sprawiają, że po raz kolejny zamierzam się skupić na rzeczach prostych i naturalnych - jajka, chrobotek, drewno, piórka, kwiaty - to dla mnie piękniejsze, niż najwymyślniejsze ozdoby. 
wielkanocne inspiracje

Pomysł na podstawki do jajek z drewnianych koralików wpadł mi w oko wśród przepastnych zasobów Pinteresta. A że wszystko, co potrzebne, miałam w domu, od razu zabrałam się do pracy. 

Efekt? 

Przyznam, że nie sądziłam, iż coś tak prostego, może tak świetnie wyglądać:) I spełniać też praktyczną funkcję - takie podstawki z powodzeniem zastąpią tradycyjne kieliszki do jajek, warto więc w ten sposób zaskoczyć gości przy świątecznym śniadaniu.

Czego potrzebujemy?

drewniane koraliki
sznurek, drucik, cieniutki rzemyk
nożyczki lub cążki do cięcia drutu

Rozwijamy drucik (sznurek, rzemyk) - świetnie sprawdza się tu cienki i elastyczny drucik florystyczny - ten sam, który w zeszłym roku posłużył mi do zrobienia jajek z drutu.

Nawlekamy koraliki - do jaj kurzych najlepsze będą te o średnicy powyżej 10-12 milimetrów, do przepiórczych jajeczek możemy użyć mniejszych.

Ilu koralików potrzebujemy? Najlepiej nawlec kilka i przymierzyć, czy jajko stabilnie stoi w tak zrobionej podstawce. U mnie idealny rozmiar uzyskałam z ośmioma koralikami.

Skręcamy mocno drucik - tak, by koraliki się nie przesuwały.

Odcinamy końcówki...

...i okręcamy je dookoła łączenia między koralikami.
wielkanocne inspiracje

Możemy łączyć różne rodzaje, kolory i wielkości koralików - ważne, by każdorazowo dopasować wielkość tworzonej podstawki do rozmiaru naszych jajek.


Ze zbyt małej podstawki jajko będzie wypadać, natomiast za duża sprawi, że się przewróci.

Korzystając z tej samej wielkości korali - możemy położyć jedną podstawkę na drugiej i stworzyć coś na kształt kieliszka do jajek.


Jak podoba się Wam taki pomysł?

Ze względu na łatwość wykonania, jest świetnym DIY do wykonania z dziećmi w czasie wielkanocnych przygotowań.

Drewniane korale można pomalować na dowolny kolor, co także może być wspaniałą zabawą i pozwoli na spersonalizowanie podstawek.

A jakie dekoracje przygotowujecie Wy z myślą o Wielkanocy?