Razem w świecie gier - dlaczego warto grać w planszówki (nie tylko) podczas ferii?

Razem w świecie gier - dlaczego warto grać w planszówki (nie tylko) podczas ferii?

Stało się i nadszedł ten długo wyczekiwany moment - ferie.

Lubuskie w tym roku w pierwszej turze, więc nawet nie zdążyliśmy się zbytnio zniecierpliwić.

Zaczęły się i... klops.

Najpierw pochorowała się Kornelia, dwa dni później już ja leżałam z gorączką. I choć Młodej dość szybko przeszło, to u mnie było coraz gorzej - zapowiadało się na nieprzyjemne, ale "niewinne" przeziębienie, a skończyło na ostrym zapaleniu zatok i ucha środkowego. Oszczędzę Wam wszystkich bolesnych i glutowatych szczegółów, powiem tylko, że wciąż niemal nie słyszę na prawe ucho, od leków lekko świecę, a dziennie zużywam kartonik chusteczek. 

Jakieś plusy? Nie bardzo, choć wszystko wskazuje na to, że jednak nie zarażam - cóż, cieszmy się z małych rzeczy. Chociaż... Wiem jedno - już tydzień takich hardcorowych ferii z ciekawską sześciolatką, której buzia się nie zamyka jakieś 12-14 godzin z rzędu, wystarczy, by stwierdzić "mam tę MOC" i mogę wszystko. Serio.

Tego możecie nie wiedzieć, ale Gorzów ma niezwykle ciekawe położenie geograficzne -niczym Rzym na siedmiu wzgórzach - i może dlatego omijają nas ulewy czy powodzie, nie cierpimy też z powodu suszy, ale jest i minus - od kilku lat zima niemal o nas zapomina.

Kiedy więc dogorywasz, a na zewnątrz siąpi niczym na przedwiośniu, względnie - niespodziewanie chwyta mróz, ale śniegu wciąż brak - nie masz wyboru i musisz znaleźć domowe sposoby na rozerwanie potomstwa (byle nie w strzępy;) ).


FERIE ZIMOWE - JAK CIEKAWIE SPĘDZIĆ CZAS Z DZIECKIEM?

Ambitny plan zakładał tydzień kreatywny, ale - o dziwo! - nasze zwykle aż kipiące od artystycznych zapędów dziecko nagle stwierdziło, że... nie ma weny i tak w ogóle, to ona się nudzi... Peszek.

Ratunek przyszedł pod postacią trzech wielkich pudeł z różnej maści grami - choć i ja, i Marcin uwielbiamy planszówki, przyznaję - tym razem kiedy tylko mogłam, szukałam dla Kornelii do grania towarzystwa innego niż własne;)


GRY - DLA KAŻDEGO, W KAŻDYM WIEKU

Jeśli chodzi o gry - nie ma uniwersalnego zestawu, który sprawdzi się dla każdego. Jeśli weźmiemy dziesięciu sześciolatków, idę o zakład, że każdemu spodoba się coś innego - podobnie będzie z dziećmi w innym wieku.

Jako rodzice inteligentnej, choć czasem niezwykle upartej dziewczynki, wiemy jedno - dziecku nie można narzucać zainteresowań - co najwyżej proponować nasze typy. 

Gry dla Kornelii kupuję niemal nałogowo i rzadko mam jakiekolwiek obiekcje, gdy poprosi o kolejną. Towarzyszą jej od lat - począwszy od momentu, gdy miała nieco ponad rok i śliniła się do serii Baby Classic - dużych, od dwu- do sześcioelementowych puzzli dla najmłodszych. Własne puzzle są świetnym wstępem do wprowadzenia dziecka w fascynujący świat planszówek.

Sami lubimy gry - w świecie, w którym duża część życia przenosi się do internetu, planszówki pozwalają żyć wolniej, spotkać się z prawdziwymi ludźmi, zjeść dobrą kolację, a gdy dzieci nocują u dziadków - napić się dobrego wina i przegadać całą noc, nierzadko zwijając się przy tym ze śmiechu. Na szczęście w SMYKU jest duży wybór gier planszowych, z czego staramy się jak najczęściej korzystać.



DLACZEGO WARTO GRAĆ Z DZIECKIEM W PLANSZÓWKI?

Będąc zagorzałą fanką, nie muszę długo zastanawiać się na argumentami, choć oczywiście najważniejszy jest jeden - BO TAK ;)

Najtrudniejsze, to spośród setek propozycji wybrać dostosowaną do wieku i zainteresowań dziecka, nauczyć się reguł, zapoznać z nimi dziecko i poświęcić nieraz długie godziny na rozgrywki, które lubią nie mieć końca. Warto, bo ten wspólnie spędzony czas jest bezcenny!
(Wybaczcie nasz piżamowy look, ale ponad tydzień przyszło nam spędzić w łóżku.)

Dzieci grające w planszówki świetnie się bawią, rozwijają i uczą - nasza ulubiona seria to "Mały Odkrywca" - niezwykle rozbudowana kolekcja, dedykowana dzieciom od 1,5 roku do 8 lat. Znajdziecie tam szeroki wachlarz propozycji od najprostszych, dzięki którym dziecko uczy się nazywać kształty czy poznaje nazwy zwierząt, po trudniejsze z nazwami zawodów czy pojazdów, aż po typowo edukacyjne, poświęcone nauce cyfr, alfabetu, posługiwania się zegarkiem czy odkrywające przed dzieckiem podstawy anatomii czy ekologii.

Gry to rozrywka wymagająca towarzystwa - potrzebujemy przynajmniej dwóch osób, a często trzech czy czterech. Tym samym rozwijają umiejętność budowania relacji, uczą współpracy, ale też pozwalają poznać zasady zdrowego współzawodnictwa, co później, najpierw w przedszkolu, a później w szkole - ma niebagatelne znaczenie.

Co prawda w przypadku dzieci niedobrze, gdy konieczne okazałoby się odrywanie ich siłą od ekranu telewizora, komputera czy telefonu, ale niezaprzeczalnym faktem jest, że planszówki to świetna alternatywa dla tych tak popularnych obecnie rozrywek - nie tylko dają wytchnienie oczom, ale przede wszystkim zmuszają do myślowego wysiłku.



PLANSZÓWKI - NASZE TYPY.

Nie jest to wyczerpująca lista, a wręcz przeciwnie - krótki wybór tych pozycji, po które w ostatnim czasie sięgamy najczęściej i do których najchętniej wracamy.

Nasz ostatni hit - zainteresowanie utrzymuje się od wigilii - to La Cucaracha - gra, w której zwabiamy elektronicznego karalucha do pułapki - tylko tyle i aż tyle. Wybierając, byłam niemal pewna, że Kornela nawet na nią nie spojrzy, bo panicznie boi się wszystkich robali, ale Marcin się uparł. I dobrze, bo teraz mało co jest w stanie przebić polowanie na karalucha ;)


"Yeti in my spaghetti" - gra, której fenomenu nie do końca jestem w stanie zrozumieć, ale ważne, że podoba się Kornelii. 
Dla mnie - podobna do bierek. Polega na ułożeniu w miseczce makaronu, a na nim - stworka Yeti. Gracze kolejno wyciągają spod niego nitki - przegrywa ten, który jako pierwszy wrzuci go do miski ;)

"Mówiące pióro - 1000 pytań" - edukacyjna gra stworzona do nauki liter, słów, liczb, ilości, kształtów i kolorów. Magiczne "mówiące" pióro prowadzi nas kolejno przez tysiąc (!!!) quizów, sygnalizując przy tym prawidłowe odpowiedzi.


"Mistakos" - gra zręcznościowa, tak często wyciągana przez Kornelię, że Marcin schował ją gdzieś w przypływie desperacji i od trzech dni nie możemy jej znaleźć - twierdzi, że nie pamięta, gdzie ją włożył ;)

O co chodzi? W naszym ulubionym wariancie - o ułożenie odwróconej piramidy z krzeseł - siedziska dotykać może tylko jedno. Punkty karne przypadają temu z graczy, którego ostatni ruch spowoduje zawalenie się całej konstrukcji, co kończy daną rundę. Kto zbierze ich najmniej - wygrywa.


"Monopoly Junior" - to oczywiście moja ulubiona gra, tylko w wersji dla najmłodszych. Mamy tu lodziarnię, sklep z zabawkami, kino, kręgielnię czy zoo - a Kornelia niby już wie, o co chodzi, jednak w rozgrywkach wciąż potrzebuje drobnej pomocy, co nieco ja zniechęca, ale po cichu liczę, że z czasem się przekona ;)

A na koniec druga w Kornelkowym rankingu "NAJ" - gra familijna  "5 sekund Junior" to aż 708 (2 x 354) pytań z dwoma poziomami trudności (żółty - łatwiejszy i czerwony - trudniejszy) - wystarczająco dużo, by gra nie znudziła się przez naprawdę długi czas i wiele rozgrywek. 



Na odpowiedź gracz ma każdorazowo tytułowe 5 sekund - czas odmierzamy czasomierzem, w którym metalowe kuleczki spadają w dół po spirali, sygnalizując jego koniec charakterystycznym dźwiękiem. 


Dużo przy tym zabawy i śmiechu, przyjemnie więc wracać często do tej gry;)

Nasze typy już znacie - a jakie są Wasze?

Któe planszówki możecie z czystym sercem polecić, a jakie Was rozczarowały?


Remont kuchni - od czego zacząć?

Remont kuchni - od czego zacząć?

Do remontu kuchni przymierzałam się ponad 4 lata. Ci z Was, którzy śledzą mnie na instastories już wiedzą - to wyzwanie nareszcie za nami.

Długo dojrzewaliśmy do decyzji, jak docelowo powinna wyglądać nasza wymarzona kuchnia i kiedy powinniśmy ten remont zacząć. Specyfika prowadzonej przeze mnie działalności sprawia, że wiosna i lato są najbardziej intensywne w jej głównej części, natomiast zleceń związanych stricte z blogiem mam najwięcej w końcówce roku - to też znacznie ogranicza pole do popisu.

Po długim namyśle padło na połowę września - po cichu liczyliśmy, że całość potrwa około 8-10 tygodni. Dlaczego tak długo? Dlatego, że wszystko postanowiliśmy zrobić sami ;)

Ostatnie założenie udało nam się zrealizować w około 95 procentach - w trakcie remontu konieczna okazała się pomoc hydraulika i elektryka.

Ostatecznie remont trwał niemal 15 tygodni - brzmi strasznie, ale wynika to głownie z tego, że większość prac toczyła się po pracy i nocami, zdarzały się też 2-3 dniowe przerwy na choroby, wyjazdy, ogólną niemoc czy "mam wszystkiego dość, pierdzielę ten remont!". Gotowaliśmy na turystycznej dwupalnikowej kuchence elektrycznej (jedna padła po miesiącu), a funkcję zmywarki pełnił łazienkowy zlew i usytuowany na pralce ociekacz - i to właściwie dwie najgorsze niedogodności, poza oczywiście ogólnym około remontowym rozgardiaszem.

Pomysł i pierwszy projekt powstał na początku maja, meble i AGD kupiliśmy pod koniec lipca - przyjechały w połowie sierpnia. Na początku września kupiliśmy wszystkie potrzebne materiały budowlane i zamówiliśmy lodówkę - ostatecznie przyjechała po niemal dwóch tygodniach i wtedy można było zaczynać.

To niemal wszystko tytułem wstępu ;)

Od początku wiedzieliśmy, że z remontowych zmagań powstanie na blogu cykl postów poświęconych naszym prywatnym kuchennym rewolucjom - dzisiejszy to swoista inauguracja.


REMONT KUCHNI - OD CZEGO ZACZĄĆ?

1. Określ, czego chcesz - brzmi jak banał, ale z perspektywy czasu widzę, jak bardzo to ważne.

Gdybyśmy remont kuchni zrobili cztery lata temu - najprawdopodobniej królowałoby przesłodzone shabby, na które dziś patrzę z delikatnym uśmiechem politowania - przede wszystkim dla swojego gustu wcale nie tak dawno temu. Uratowało nas to, że miałam wątpliwości, które powstrzymały nas wtedy od ostatecznej decyzji.

Jaki styl mebli i wnętrz podoba Ci się najbardziej - nowoczesny, klasyczny czy może rustykalny? To pytanie jest świetnym punktem wyjścia dla dalszych planów.

To też dobry moment na decyzję - czy decydujesz się na kupno gotowych mebli, czy wolisz powierzyć zrobienie ich na wymiar stolarzowi.

2. Dokładnie wymierz pomieszczenie - w przypadku decyzji o zakupie gotowych mebli - czasem już centymetr czy dwa mogą mieć ogromne znaczenie.

Nasza kuchnia ma dość nietypowy kształt bardzo długiego - 682 cm - i względnie wąskiego - 212 cm - prostokąta. W połowie kuchni znajduje się dwumetrowy portal - wejście do salonu, metr dalej - drugi, o połowę mniejszy wykusz ze skosem.

Do kształtu kuchni dopasowujemy ustawienia mebli - u nas idealne okazało się ustawienie w wydłużoną literę "L".

3. Zastanów się, czy są sprzęty i rozwiązania, na których szczególnie Ci zależy. U nas lista była spora ;)

* lodówka side by side - zależało nam przede wszystkim na dużej zamrażarce i kostkarce z dyspenserem wody.

* pojemna zmywarka - obywałam się bez niej trzy lata i to o trzy za dużo.

* piekarnik i kuchenka mikrofalowa w zabudowie, w tzw. słupku - podczas przygotowywania świątecznych potraw utwierdziłam się w przekonaniu, że wyższe niż standardowe - pod płytą - usytuowanie piekarnika to maksimum wygody, zwłaszcza przy wyciąganiu ciężkich i gorących blach z pieczonymi mięsami lub ciastami w kąpieli wodnej.

* proste białe płytki - wybraliśmy cegiełkę Tamoe z Paradyża.

* duży jednokomorowy zlew - pod żadnym pozorem nie taki narożnikowy - męczyłam się z nim 6 lat, a trzy ostatnie z ręcznym zmywaniem były masakrą dla kręgosłupa.

* w dolnych szafkach - wyłącznie szuflady.

* wewnętrzne oświetlenie części szuflad - tych z najczęściej używanymi "przydasiami".

* wszystkie (poza okapową) górne szafki przeszklone.

* w górnych szafkach - oświetlenie pod szafkowe i wewnątrz szafkowe - z pilotem.

* drewniany blat - tu co prawda mam mieszane uczucia, bo to, co Ikea sprzedaje jako "drewniane blaty", jest mocno dyskusyjne, ale na razie pozostaniemy przy takim rozwiązaniu ;)

* usytuowanie blatu roboczego wyżej niż dotąd - do tej pory miałam standardowe 88 cm. Nie jestem szczególnie wysoka - mam 168 cm wzrostu, ale było to dla mnie nieco za nisko. Teraz mam 92 cm (91,8) - i jest idealnie.

* stonowany/neutralny kolor mebli - choć uwielbiam kolory, postanowiłam postawić na prostą bazę - nawet za cenę jej pozornej "nudy". Pierwotny plan zakładał szarość, ale Marcin przekonał mnie do bieli (choć to właściwie kremowy).

* białe ściany - także traktowane jako świetna baza dla przyszłych aranżacji.

* mocny akcent kolorystyczny - u nas w postaci sufitu.

* pojemniki ułatwiające segregację śmieci - w wysuwanej szufladzie.

* wyspa kuchenna - tu - ze względu na wspomniany wyżej nietypowy kształt kuchni - obawiałam się, że możemy mieć problem z realizacją. Kto jednak powiedział, że wyspa musi stać na środku? Naszą mamy pod oknem, bez problemu można ją przesunąć w dowolne miejsce, rozważamy też niewielkie jej podniesienie poprzez zamontowanie kółek z blokadą. 

* elementy sztukaterii - listwy przysufitowe i rozety przy lampach.

* niewielki okap pod szafkowy lub wewnątrz szafkowy.

* wysuwane kontakty nablatowe.


* pralka poza kuchnią - po zeszłorocznym wypadku z wybuchem pralki, do dziś mam napady paniki podczas wirowania i o wiele bezpieczniej czuje się, gdy jest zamknięta w łazience.

* miejsce na rośliny.


Udało nam się wszystkie powyższe punkty zrealizować :)


4. Określ, jakie prace chcecie / potraficie / decydujecie się zrobić samodzielnie - u nas był to skok na głęboką wodę, ale poza modernizacją instalacji hydraulicznej i elektrycznej (poprzedni właściciel zostawił nam niesamowite "kwiatki" m.in. w postaci podwójnych rur niemal do wszystkiego i podwójnych puszek przy kontaktach) - Marcin wszystko zrobił sam - pod moim światłym kierownictwem.

Co trzeba wziąć pod uwagę?

- spakowanie i zabezpieczenie wyposażenia starej kuchni - u nas potrzebne było trzydzieści dużych kartonów.

- demontaż starej kuchni - jeśli idzie do wyrzucenia, niezbędny może okazać się kontener lub czatowanie na dzień wywózki gabarytów, można też komuś ją podarować lub wystawić na olx za mniej lub bardziej symboliczną kwotę (tak zrobiliśmy, co oszczędziło nam też problemu z jej wynoszeniem;)

- skucie starych płytek - konieczne jest wynajęcie kontenera na gruz, ceny bywają bardzo różne, warto spytać w kilku miejscach (pierwsza cena, jaką usłyszałam, to 108 zł za dzień lub 600 za tydzień, natomiast już w drugiej firmie zaproponowano mi ten sam rozmiar kontenera w cenie 100 zł za tydzień). Warto poinformować spółdzielnię / administratora budynku o planowanym remoncie i poprosić o wskazanie najlepszego miejsca na ustawienie kontenera, w dobrym tonie będzie tez poinformowanie sąsiadów o terminie, w którym wykonywane będą najgłośniejsze prace.

- jeśli tynki przy skuwaniu (zwłaszcza starszych płytek) odchodziły razem z płytkami - trzeba wyrównać dziury i ubytki - używaliśmy goldbandu.

- naprawa pęknięć / ubytków w suficie i ścianach.

- szpachlowanie i szlifowanie sufitu oraz ścian.

- położenie płytek,

- montaż gniazdek elektrycznych,

- gruntowanie,

- malowanie,

- montaż sztukaterii, listew przysufitowych i przypodłogowych,

- montaż mebli i AGD (do podłączenia płyty indukcyjnej konieczny jest elektryk z uprawnieniami, który wypełnia stosowne miejsce w karcie gwarancyjnej).

5. Jeśli decydujecie się na samodzielne remontowanie - stwórzcie SZCZEGÓŁOWĄ LISTĘ wszystkich potrzebnych elementów - począwszy od folii i taśm malarskich, a na AGD skończywszy - pozwoli to na uniknięcie niespodzianek w postaci wydatków niby drobnych, ale sumarycznie składających się na sporą kwotę.
6. Jeśli zdecydujecie się na zlecenie komuś remontu - warto szukać firm / fachowców z polecenia i to kilka miesięcy przed planowanym terminem remontu - najlepsi mają często terminy zaklepane na rok (lub więcej) do przodu. Pamiętajcie - umowa, najlepiej pisemna - to absolutna podstawa.

Określcie w niej:

- kto dokładnie jest wykonawcą (czy prowadzi zarejestrowaną działalność gospodarczą, gdzie mieści się siedziba firmy), nie zgadzajcie się na zapisy o możliwości zlecenia prac podwykonawcom - zwłaszcza bez Waszej zgody i ewentualnego zapoznania się z pracami takich osób (jeśli wyrazicie zgodę na podwykonawstwo).

- jaki sposób kontaktu ustalacie - tu absolutne minimum to podanie numerów telefonów, które w określonych godzinach powinny być zawsze osiągalne, przydatne może się także okazać podanie maila.

- w jakiej formie ustalacie zgodę na ewentualne zmiany projektu czy kosztu lub zakresu prac - oczywiście ustalenia ustne są tak samo ważne i wiążące, ale najbezpieczniejsza jest zawsze forma pisemna z podpisami oby stron.

- w jakim terminie remont ma być przeprowadzony, czy za opóźnienia w terminie realizacji przewidziane są kary bądź np. upusty.

- jaki jest DOKŁADNY zakres, technika i wycena poszczególnych prac. 

- określcie ilość ewentualnych poprawek, które po Waszych zastrzeżeniach zobowiązany jest zrobić wykonawca.

- jasno określcie, ile i jakie materiały zapewnia każda ze stron - jeśli np. macie płacić za wszelkie pędzle czy wałki, o droższych rzeczach nie wspominając - powinny później zostać u Was.

- sposób zapłaty - czy godzicie się na zaliczki, wypłatę w transzach - oraz formę - tu polecam przelew z dokładnym opisem w tytule - za co i komu płacicie.

Już w następnym kuchennym wpisie zobaczycie moje ulubione zestawienie "before and after" i przeczytacie o pierwszym etapie właściwych prac, czyli totalnej demolce ;)







Haftowany liść monstery - obrazek w tamborku.

Haftowany liść monstery - obrazek w tamborku.

Podobają mi się tamborki, zachwycam się te możliwościami, jakie w nich drzemią. Od ponad roku nasz przedpokój ozdabia ścienna galeria z tamborków (KLIK). Zajrzyjcie, bo już niedługo będzie można oglądać ją wyłącznie na zdjęciach;)

Z tamborków jednak nie rezygnuję - bo lubię, a po części tez dlatego, że w pracowni mam nimi wypełnione spore pudło.

Za mną dwa ciężkie tygodnie walki z bólem - przypałętało mi się nie tylko ostre zapalenia zatok, ale i zapalenie ucha. Kiedy akurat nie wyłam z bólu, ani nie spałam - przyznaję, niewiele było takich momentów - starałam się przygotować kilka nowych dekoracji - w tym tygodniu znikną te bożonarodzeniowe, będę więc musiała wypełnić przestrzeń po nich.

Pomyślałam więc o tamborkach - a przy okazji o jednym z moich ulubionych motywów, czyli liściu monstery;)

Wśród mojej ROŚLINNEJ DŻUNGLI, Monstera deliciosa zajmuje poczesne miejsce. Wbrew pozorom, DOMOWA UPRAWA MONSTERY wcale nie jest trudna - kliknijcie TU, gdzie zdradzam jej sekrety ;)

Na koncie mam już AKWARELOWY PLAKAT Z LIŚCIEM MONSTERY, ozdobną PATERĘ W KSZTAŁCIE LIŚCIA z glinki samoutwardzalnej czy nie mniej uroczy MAKRAMOWY LIŚĆ (Polecam! Nieskromnie powiem, że ta forma makramy po prostu zachwyca!)

Tym razem musiałam sobie znaleźć taka formę artystycznego wyrazu, którą dałoby się praktykować półleżąc, dlatego od razu pomyślałam o hafcie.

Bądźmy szczerzy - mistrzynią nie jestem, ale pierwszy tamborek trzymałam w ręku w wieku niespełna sześciu lat i nawet równe mi te łańcuszki wychodziły, więc mniej więcej wiem, co to mulina i do czego służy igła. To sprawia, że jestem też bardziej świadoma własnych błędów, ale uznajmy to za nieistotny szczegół ;)

Wyjaśniwszy powyższe, muszę jeszcze raz podkreślić - artystka-hafciarka ze mnie żadna, a braki nadrabiam zaangażowaniem - wszak nie zawsze musimy być we wszystkim najlepsi, a zrobione jest lepsze od idealnego, prawda?

Po przydługim wstępie - możemy zabrać się do pracy :)

Co będzie nam potrzebne?

tamborek

materiał/kanwa (ja akurat pod ręką miałam taką do haftu krzyżykowego, ale wygodniej będzie się Wam pracowało z tkanina o gęstym splocie)

mulina bawełniana

igła

kartka papieru do narysowania wzoru

ołówek

kalka lub nożyczki

Jak widać wyżej, zaczęłam od naszkicowania kilku próbnych kształtów liści. Jakoś żaden nie przypadł mi do gustu, spróbowałam więc inaczej - postanowiłam narysować go na karteczce wielkością dopasowanej do tamborka.

Niech Was to rysowanie nie zniechęca - nie ma potrzeby demonizowania ;) Rysując cokolwiek, najpierw spójrzmy na dany przedmiot tak, by wpisać go w najprostszy znany nam kształt - w przypadku liścia monstery jest nim... serce.

Mając ogólny zarys, w kolejnym kroku wystarczy dodać charakterystyczne dla liścia monstery wycięcia...

...a w następnym - dziury.

Teraz mamy dwie możliwości - albo przekopiować wzór na tkaninę z użyciem kalki, albo wyciąć nasz liść i posłużyć się nim jak szablonem. Ponieważ ani mi w głowie było szukanie kalki - skorzystałam z prostszej opcji ;)

Po wycięciu uznałam, że wybrany pierwotnie rozmiar tamborka jest zbyt mały, zamieniłam go więc na nieco większy.


Kładąc tamborek na tkaninie, udało mi się wybrać idealne miejsce dla mojego listka...

...mogłam go więc odrysować...

...a także wyznaczyć środkową oś i zaznaczyć miejsca na dziury w liściu.

Później wystarczyło już tylko zamocować materiał na tamborku...

...i rozpocząć haftowanie:)

Jak wspomniałam - nie jest idealnie i idealnie być nie musi, ważne, by pamiętać o w miarę równym wypełnianiu wzoru:



Jak widać, na początku skupiłam się na wypełnianiu wzoru w najprostszy możliwy sposób i dopiero później przeszłam do trudniejszych fragmentów wokół zaplanowanych dziur w liściu.


Po skończeniu pierwszej połowy, zabrałam się za drugą:

I gotowe - proste, prawda?

Na koniec wystarczy obciąć nadmiar materiału i nasz haftowany obrazek skończony - tamborek świetnie sprawdzi się przy nim wroli ramki.

A jak Wy wykorzystalibyście taki haft?

Fabric yarn, czyli jak zrobić "włóczkę" ze starych obrusów, pościeli, tkanin.

Fabric yarn, czyli jak zrobić "włóczkę" ze starych obrusów, pościeli, tkanin.

Ha! Jestem nieco przewrotna, bo na zachętę uchylam rąbka tajemnicy i pokazuję moją nową kuchnię, podczas gdy dziś nie ona jest bohaterka dnia ;) 

Co w takim razie?

FABRIC YARN - recyklingowa "włóczka", świetna do szydełkowanie czy robienia na drutach, a wykonana z tkanin, którym chcemy dać nowe życie i przeznaczenie.

Jakiś czas temu pokazywałam Wam, jak zrobić jedną z jej odmian - T-shirt yarn, czyli bawełnianą włóczkę z tkanin z dodatkiem elastanu - np. starych koszulek czy legginsów.

Dziś - pora na włóczkę z tkanin nieelastycznych - sprawdzą się tu wszelkie stare, poprzecierane czy spłowiałe zasłony, poszwy na pościel czy prześcieradła.

Zrobienie własnej recyklingowej włóczki jest - jak zawsze u mnie - dziecinne proste, a możliwości spore - u mnie posłużyła ostatnio do zrobienia dużej osłonki na donice - zamieszkała w niej jedna z monster i średni zamioculcas - oczywiście w kuchni, żeby nie było, że tylko jako przynętę ją wykorzystuję ;)

Moja osłonka ze względu na spory rozmiar spokojnie zasługuje tez na miano tekstylnego kosza - i w tej roli tez świetnie by się sprawdziła, służąc do przechowywania włóczek, dziecięcych zabawek czy innych przydasiów.


Materiał, który wykorzystałam, to poliester - właściwie jego zalety były dwie - przyzwoity kolor i fakt, że miałam go bardzo dużo - 6,5 x 1,5 m, czyli prawie 10 metrów kwadratowych. Dlaczego nie wykorzystałam go inaczej? Przede wszystkim dlatego, że był odpadem produkcyjnym - po całości zdarzały się miejsca niezadrukowane, co nie wyglądało estetycznie.

Tyle tytułem wstępu, teraz przejdźmy do rzeczy:)

Jak zrobić fabric yarn?

Potrzebny będzie materiał, który chcemy przerobić na włóczkę i nożyczki.

Materiał nacinamy w równych odstępach - swój odmierzałam bez linijki, jedynie kierując się wzorem, odstępy wynoszą około 2 centymetrów - i to jest szerokość naszej włóczki.

Po takim nacięciu, większość nieelastycznych tkanin bez problemu da się na rwać na pasy - u mnie nie było z tym najmniejszego problemu. W przeciwnym razie - musimy pociąć go jak najostrzejszymi nożyczkami.

Za mną sporo darcia - wyszło mi aż 75 pasków, po 6,5 metra każdy, zatem miałam do dyspozycji niemal 500 metrów (dokładnie 487,5) fabric yarn - a to już sporo.

Paski możemy ze sobą zszywać (bardziej czasochłonne, choć estetyczniejsze rozwiązanie) lub związywać, którą to opcję sama wybrałam.

W miarę ich łączenia - wszystkie zwijamy w kłębek.

Przy dzierganiu osłonki/koszyka - podstawa jest szydełkowy okrąg ze słupków - jak go wykonać, przeczytacie tu -> JAK ZROBIĆ OKRĄGŁĄ PODKŁADKĘ ZE SZNURKA

Skończoną, kładziemy prawą stroną do góry i wbijając za każdym razem szydełko tylko w wewnętrzną część oczek słupków z ostatniego okrążenia naszej podkładki/podstawy. Zaczynamy od dwóch oczek łańcuszka, zastępujących pierwszy półsłupek pierwszego rzędu, w każdym kolejnym oczku przerabiamy półsłupki - po skończeniu pierwszego rzędy nie łączymy ostatniego oczka z pierwszym, tylko zaczynamy przerabianie po okręgu ("na ślimaka") - pozwoli to uniknąć powstania nieestetycznego miejsca łączenia.


Przyznam, że trochę wyszłam z wprawy i na początku szło mi dość wolno, ale szybko zaczęło być widać efekty:)


Rośliny świetnie się wpasowały (dwie spore doniczki) w nową osłonkę, zapewne dzięki jej słusznym rozmiarom (średnica 40 cm, wysokość 45 cm.)


Nie wiem, jak Wam, ale mi się podoba i myślę, że będzie tez dość praktyczna. Cieszę się, że wykorzystałam zalegający od kilku at w szafie materiał - Wam także polecam podobne czystki ;)

Teraz uciekam - post rozpoczynający cykl kuchenno-remontowy sam się nie napisze, a choć i tak jest już długaśny - końca jakoś nie widać ;)