Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje wnętrza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje wnętrza. Pokaż wszystkie posty
Passé Święty od obłąkanych.

Passé Święty od obłąkanych.

Blogosfera zdołała mnie w tym roku zaskoczyć - zamiast zalewu kiczowatych diy z papierowym sercem, czerwonopiórkową ramką czy przysłowiowym kamieniem z napisem LOVE - niemal całkowita cisza. A wiem, co mówię, bo po kryjomu ją śledzę z perwersyjnymi wypiekami na twarzy, ot takie moje zboczenie. Wygląda na to, że w czasach Dobrej Zmiany patron obłąkanych stał się zdecydowanie passé (wpiszcie to w Google, plissss, ja wciąż płaczę ze śmiechu) - choć może to wiatr zmian i jakiś nowy trend?

Metamorfoza szafki-pomocniczka. Zieleń & miedź.

Metamorfoza szafki-pomocniczka. Zieleń & miedź.

Czekała, czekała, aż się doczekała. 

Już od pierwszych chwil razem nastawała na mą językową cnotę, przywołując na wpół utajone pokłady wulgaryzmów. Choć nie wygląda - ciężka z niej bestia. To jeden z tych giełdowo-starociowych zakupów z gatunki "Ile?" "A, daj pani na jakąś flaszkę." Dałam, zatargałam na czwarte piętro i zaczęłam czekać na wenę. Miała być biała, później różowa, był plan na tablicową i rojenia o żółtym. I tak odstała jakieś dwa lata, może więcej. Kiedy zaczęła za mną chodzić zieleń, wiedziałam, kto będzie pierwszą ofiarą. 

Miałam do przetestowania nową farbę kredową, kolor wydawał się wprost idealny, TEN JEDYNY, WYMARZONY. I był - na wzorniku. Rzeczywistość wpędziła mnie w słowotok rodem z meliny i niezdrowy pociąg do kieliszka. Pomalowałam, załamałam się, przykryłam, żeby nie patrzeć i odpuściłam na dwa tygodnie. Aż przyszedł pomysł - sama stworzę kolor. Biała kredówka plus pigmenty Colorex Śnieżki - nr 41 (zielony) i 90 (czarny) - mieszane metodą na oko - i wyszło!
Organizer na gumki i spinki z tablicy korkowej.

Organizer na gumki i spinki z tablicy korkowej.

Żadna ze mnie mistrzyni sprzątania. Lubię porządek, ale brak mi pasji, którą widzę w oczach Męża za każdym razem, gdy wypowiada wojnę najmniejszym nawet drobinkom kurzu. I na pewno brak mi jego perfekcji- stąd trochę nietypowy u nas podział obowiązków. 

W dużej mierze dla własnej wygody - szybko nauczyliśmy Kornelkę sprzątania po sobie - polecam;)

Owszem, potrafi urządzić niezły sajgon, ale - odpowiednio zmotywowana - prędzej czy później zabiera się za porządki. Jedyny wyjątek stanowią gumki, spinki i odziedziczona po babci słabość do biżuterii. Są wszędzie, gdy niepotrzebne i znikają w strategicznych momentach, gdy przydałoby się choć trochę ogarnąć jej Roszpunkowe włosy. Ile tego jest? Nie wiem, dawno straciłam rachubę. I nawet nie chodzi o to, by znaleźć je wszystkie, jednak wychodząc do przedszkola chciałoby mieć się pod ręka choć jedna frotkę - a bywa z tym różnie.. Więc się zawzięłam i na fali ogarniania siebie i świata - postanowiłam, że i z tym (częściowo) się rozprawię. 

Plan był ambitny, stara decha i takie tam, ale głowa muru nie przebijesz - a czasem i wiertarka nie da rady. Odkąd tylko je zobaczyłam - wiedziałam, że metalowe wieszaczki Iba Laursena po prostu muszą u nas zawisnąć - zwłaszcza , że niebieski ma dokładnie ten sam odcień, co Lazurowe Wybrzeże Śnieżki na ścianie. Stara tablica korkowa, farba w sprayu, garść przydasiów i po godzinie świetnej zabawy mamy - ta ra ta taaa!!! - dziewczęcy organizer na urodowe akcesoria czterolatki. Tak szczerze - bardziej potrzebny jej mamie - wszak ona lubi chodzić z rozpuszczonymi włosami ("mamo, księżniczki nie związują włosów, wiesz?")
Wykonanie okazało się proste - myślę, że będzie fajnym akcentem np. adwentowego kalendarza zadaniowego:)

Jak się do tego zabrać?
O ziołach w walizce i prawach autorskich.

O ziołach w walizce i prawach autorskich.

Skuszona pierwszymi ciepłymi dniami, zaczęłam urządzanie balkonu. Wiosna utarła mi jednak nosa porannymi przymrozkami i na stracenie poszły bazylie - i tradycyjna, i tajska, której zwłaszcza mi żal. Reszta przetrwała.  Ciekawi jesteście, co w tym roku wymyśliłam? Jeszcze troszkę potrzymam Was w niepewności, pokażę jednak mój ziołowy mini ogródek:
Jak najlepiej urządzić przedpokój?

Jak najlepiej urządzić przedpokój?

Zacznijmy od tego, że oswoiłam MASZYNĘ. Od tak dawna powtarzałam, że chcę nauczyć się szyć, że w końcu wypadało to zrobić. Usiadłam wczoraj i szyłam - łącznie mam 14 nowych poszewek - bo te właśnie szyje się najłatwiej. Nie bójcie się - nie oznacza to 14 postów ku czci zmienionej poszewki, co szumnie można by nazwać metamorfozą- kolejno salonu czy pokoju za pokojem. Jednak chwalić się będę - tak troszeczkę, jednak z dala od samozachwytu. Przyjemnie nauczyć się czegoś nowego, zwłaszcza użytecznego. A że poduszki lubię - teraz łatwiej (i o niebo taniej) mi będzie o coraz to nowe. Dziś więc o nich i urządzaniu przedpokoju - jak aranżować wygodnie, praktycznie i pięknie.
Co z tą kuchnią?

Co z tą kuchnią?

Niejednoznaczność pogodowa wybitnie mi doskwiera...
Bo jak mam przygotowywać się do wiosny, gdy wciąż nie widziałam zimy?
Nosi mnie więc, moi drodzy, coś bym zmieniła, ale... co?

Witrynka, którą nader fragmentarycznie pokazywałam tu (klik) - wciąż nieskończona, malować się przy ciekawskim Korniszonie nie da, a wieczorami- się nie chce.

Jednak- po pogodzeniu się z własną łazienką - to właśnie w kuchni mam największą ochotę na zmiany.

Półtora roku temu przemalowałam obrzydliwie niebieskie fronty kuchennych szafek (klik) - i od tamtej pory niewiele się zmieniło poza przestawianiem przedmiotów na półkach. Kilka dni temu u Magdy z Rustic Home zobaczyłam absolutnie niezwykłą metamorfozę kuchni- i zaczęłam myśleć o swojej. Żeby "coś" zmienić- tylko co, pytam?

Chwilowo wygląda tak:
Balzak jest nie do ruszenia, więc tu zero szans na zmianę;)
Po lewej jest kącik kawowy (klik), po prawej- zlew z lodówką, ale popsuła mi się zmywarka, więc widoku Wam oszczędzę;)

Kusi mnie zmałpowanie rozwiązania zastosowanego przez Kasię, jednak jej meble mają zdecydowanie ładniejsze fronty. Może moim oprócz malowania pomogłaby zmiana uchwytów? 

Najlepszym, rozwiązaniem byłaby zmiana mebli, ale w najbliższym czasie pomóc w tej kwestii może tylko wygrana w lotto;)

Chodzi mi też po głowie półeczka kuchenna wisząca, podobna do tej, którą od dawna zachwycam się u Ani ze Skandynawskiej Werandy - zwłaszcza, że w klamociarni wciąż mam kandydatki do metamorfozy - i to aż trzy:

Kolejnym pomysłem jest reaktywacja ogródka ziołowego - tu plan jest taki, by wykorzystać te kwietniki:
Chodzę tak i myślę i nic wymyślić nie mogę- albo wymyślam za dużo,a brak skrzatów, które nocą plan wykonają;)

Zaczęłam znów coś dłubać- przy szydełku myśli mi się najlepiej...
Jak dobrze pójdzie, będzie z tego "serwetkowy" mini dywanik...

Mózg z lekka otępiały pobudzam żywnością smaczną acz zdrową, choć na razie korzysta tylko ciało;)


Swoją drogą serdecznie polecam miks twarogu, banana, jabłka i miodu- śniadanie błyskawiczne i pyszne:)

W uwielbieniu wobec roszponki zaczynam dochodzić do granic absurdu, wrzucając ją nawet do jajecznicy (jeszcze nie ustaliłam, czy połączenie mi odpowiada;)



Innych nowości brak, choć wybitnie marzę o nowej suszarce, najlepiej retro. Podoba mi się ta poniżej, dostępna w redecor.pl :
Problem w tym, że wydaje się jakaś mała...
A może Wam coś w tym stylu wpadło w oko i podzielicie się swoimi typami?

Chyba weny mi brak, albo porządnej inspiracji w postaci kopniaka w szanowne litery cztery;)
Uciekam, żeby dłużej nie przynudzać;)

Dobranoc:)


Jak zrobić dywanik z futra - DIY

Jak zrobić dywanik z futra - DIY

Dzięki Wam udało mi się spojrzeć na moją łazienkę zupełnie nowym okiem;)
Owszem, jest mała, ale ustawna, nie mam wystających ze ścian rur czy innych kwiatków...
Chwilowo mam plan- dorobienie jasnoszarego szydełkowego chodniczka- rewolucji nim nie zrobię, ale powinien ładnie dopełnić całość:)

Lubię takie dodatki, które sama w sobie wydają się drobne, często powstałe niewielkim kosztem, ale w spojrzeniu na całość pozwalają odczuć olbrzymią różnicę. Czasem to wazon z kwiatami, czasami koszyczek lub jak dziś u mnie: nowe/stare futerko;)
O mojej fascynacji futrami we wnętrzach pisałam w poście o pielęgnacji naturalnych skór (klik) . Nie odczuwam potrzeby posiadania futrzanej kurteczki, ale we wnętrzach futerka mnie urzekają. Zniechęcające są ceny, więc ich nie kupuję, pewien wpływ mają też głosy obrońców praw zwierząt. Kiedy jednak Babcia postanowiła wyrzucić swoje stare futro z lisów- przygarnęłam je, bo w głowie narodził się PLAN. Kiedy byłam dzieckiem, a ponoć i wcześniej, prawdziwej elegantce wypadało mieć futro- przez większą część roku pieczołowicie chronione lawendą i naftaliną, wyciągane zimą dla zadawania szyku- głównie w niedzielę;) Babunia jednakowoż jest postępowa, a współczesne kurteczki leciutkie, futrzak więc dawno już poszedł w odstawkę;)

Zaczęłam od odprucia podszewki i ociepliny:

Jak mniemam to jakieś notatki kuśnierza;)

Trochę się z tym zamordowałam, ale uzyskałam spore pole do popisu:

Nie chciałam ciąć tak całkiem od ręki, za szablon posłużyła mi więc owcza skórka:

Szablon potraktowałam jedynie orientacyjnie, docelowy dywanik jest bowiem większy od niego:

Do cięcia posłużyły mi równie archaiczne, ale wciąż szalenie ostre nożyce:)

I efekt końcowy:


Dywanik trafi do kącika kawowego, gdzie posadzka wybitnie domagała się ocieplenia- jutro czeka nas kolęda, a w piątek w końcu zamierzam rozebrać choinkę;)


I na koniec kilka uwag, gdybyście zamierzały przerobić w ten sposób jakieś zapomniane futro:

Futro musi być w dobrym stanie i przede wszystkim nie tracić włosia. Nie może być również mowy o żadnych lokatorach w rodzaju moli;) Po przycięciu do pożądanego rozmiaru trzeba raz przy razie powyciągać ponadcinane włosy, a całość porządnie wytrzepać. Jak dywanik będzie się sprawował- zobaczymy, póki co zapowiada się dobrze:)

Coraz częściej przychodzi mi robić zdjęcia grubo po dwudziestej, więc i z lampami pogłębiam komitywę. Zdjęcia wciąż nieidealne, bo wiele nauki przede mną, ale patrząc na swoje zdjęcia chociażby sprzed roku- różnicę widzę olbrzymią:) 

Na koniec- garść moich hiacyntów, które pięknie zaczęły rozkwitać:)


 Tradycyjnie już też zachęcam Was do zabezpieczenia cebulek po przekwitnięciu, by i w przyszłym roku cieszyły- instrukcję postępowania znajdziecie tu - klik:)

Dobrej nocy:)


Problem(?) małej łazienki.

Problem(?) małej łazienki.

Dziewczyny- dziękuję Wam ogromnie za wszystkie piękne, osobiste i zaangażowane wpisy pod ostatnim postem.

Świadomość, że podzielacie mój punkt widzenia, że jesteście w podobnej sytuacji - jest bezcenna.

"Siedzenie w domu" to trudny temat, często spleciony ze stratą pracy, chorobą swoją czy dziecka lub milionem spraw nienazwanych, a bardzo istotnych. Budzi kontrowersje, wyzwala skrajne emocje,nierzadko dla nas jest niejednoznaczny.

Sama byłam "oskarżana" o "siedzenie" w domu, co czasem jest absurdem, bo w żadnym momencie (poza pierwszymi sześcioma poporodowymi tygodniami po cc) nie porzuciłam całkowicie pracy zawodowej- pracuję po prostu mniej niż przed ciążą, a niektórym to wystarczy do zaszufladkowania. Z tematem "siedzącym" związany jest inny, na co zwróciła uwagę Inka- kiedy pracujemy zawodowo, a mimo to znajdujemy czas i dla rodziny, domu czy pasji- też jesteśmy złe, bo przecież "ty to się chyba nudzisz?"- ale to już temat na inny post;)

Chciałabym, by ten pierwszy post zapoczątkował kolejne- pewne drzwi w głowie się otworzyły, a wraz z nimi zniknęły obawy, czy to, co za nimi siedzi, to "dobre" tematy na bloga. I za to Wam dziękuję:) 


Dziś jednak jeszcze wszystkiego nie poukładałam, więc będzie raczej wnętrzarsko, choć pomieszczenie, do którego chciałabym Was zabrać nie jest moim ulubionym. Mam na myśl łazienkę. Przesadą byłoby powiedzieć, że jej nie lubię, raczej jestem wobec niej obojętna- przynajmniej przez większą część czasu;) Kupując dwa i pół roku temu mieszkanie, wiedzieliśmy, że jest mikroskopijna- zwłaszcza w odniesieniu do wielkości całego mieszkania- ma zaledwie 3,8 m2. Jednak na górnym piętrze jest miejsce na drugą, którą w przyszłości mamy zamiar stworzyć, więc nie odstraszyło nas to. Pierwotnie znajdował się w niej prysznic (90x90 cm)- rozwiązanie idealne dla żyjących szybko bezdzietnych, a tym bardziej dla ciężarnej i zajmujące niewiele miejsca. Problem pojawił się, kiedy Kornelka dobijała do roczku, przestała mieścić się w dziecięcej wanience, a pod prysznic nie pozwalała się wsadzić, nawet w naszym towarzystwie. Zapadła decyzja- wstawiamy wannę. Padło na narożnikową jako zajmującą mniej miejsca i w opcji do zabudowy. Dobranie płytek pasujących do tych ze ścian i podłogi nie było łatwe, zdecydowaliśmy się więc na mozaikę z kamienia. Zresztą same płytki to osobny temat- zniosłabym nawet ten seledyn na podłodze, gdyby nie kokardy- przypominają mi angielskie torty, a cukiernicze nawiązania dla kogoś, kto wiecznie jest przed, po albo w trakcie diety- nie są mile widziane;) Póki co jednak nie jestem gotowa na kucie wszystkiego i robienie od nowa, więc wszystko jest, jakie jest. Zniosłabym nawet bałagan, ale "fachowców"- chwilowo nie;) Pokażę Wam kilka kadrów:





Poza najpotrzebniejszymi kosmetykami, starałam się jak najwięcej pochować- tu dobrze sprawdzają się dwie proste białe szafki z castoramy. Wiklinowy kosz na pranie przemalowałam na biało, znalazło się też miejsce dla dwóch moich koszyków:



Wprawne oko zauważy latarenki i kominek- ostatniego lubię używać zamiast syntetycznych odświeżaczy, a latarenki prawdę mówiąc służą głównie ozdobie- rzadko mam czas na leżenie w wannie;)

Czytałam dziś o możliwości malowanie płytek łazienkowych, np. farbą Hydropox (tu - klik- znajdziecie ciekawy post o malowaniu glazury) i jest to opcja dość kusząca, jednak zbyt nisko oceniam swój talent malarski, by się na nią porywać;) Póki co więc wszystko zostanie niezmienione, choć jednak czegoś mi brak. Może mały szydełkowy/sznurkowy dywanik pod kolor koszyków?

Celem podsumowania- tak mały rozmiar łazienki ogranicza- w naszej niemal niemożliwe jest wstawienie słusznych rozmiarów pralki. Wannę też wolałabym większą, ale i tak wolę ją od prysznica (zwłaszcza przy małym dziecku). Czym mniej rzeczy na wierzchu- tym lepiej, bo nawet niewielka ilość dodatkowych przedmiotów natychmiastowo i wyraźnie zagraca wnętrze.

A jakie są Wasze łazienki? Wielkie, z wymarzonym przeze mnie oknem (w tej przyszłej górnej łazience mam spore dachowe:)? Czy może mikroskopijne jak moja? Jak poradziłyście sobie z ich urządzaniem? Planowałyście je same czy zastałyście z mieszkaniem? A może planujecie remont? Jestem szalenie ciekawa:)


W związku z przedwiosenną aurą za oknem, w tym roku wcześnie rozpoczęłam noworoczny detoks;) Od idei "bycia na diecie" staram się odchodzić, skłaniam się bardziej ku większej ilości warzyw w diecie- lekki żołądek to wszak lżejszy sen:)



Roszponka stała się dla mnie alternatywą sałaty- nie przepadam za tą jałową zimową, a rukoli nie znoszę;) 

Już 22, a ja wciąż nie mam kolacji dla M.- uciekam zatem tworzyć;) 

Dobranoc:)
Kosz z liny jutowej - DIY.

Kosz z liny jutowej - DIY.

Moje problemy z dostępem do sieci zakrawają na jakąś losową złośliwość...
Z drugiej zaś strony zmuszają do refleksji, czy aby nie popadam w blogowe uzależnienie;)
Ale co mogę zrobić, skoro tak to lubię?:)

Dziękuję Wam za odzew pod ostatnim postem i wspaniałe, wyczerpujące odpowiedzi. Każdy komentarz przeczytałam z zainteresowaniem,  na wszystkie zamierzam odpowiedzieć. To, co "najmodniejsze", te wyżyny designu, dla wielu z nas okazują się niedostępne albo nie do końca warte tego, by wspinać się na nie za wszelką cenę:)

Na blogach w ostatnich dniach prawdziwy wysyp kalendarzy i świeczników adwentowych... I u mnie się pojawią, bo obecne są u nas co roku, ale jeszcze nie dziś:) Od powstania dywaniku z liny jutowej (klik) minęło już trochę czasu, a mój zapas czekał na dalsze działania;) Wiele pomysłów dojrzewa u mnie powoli- z jednej strony drażni ta czasowa rozwlekłość, z drugiej jednak- pozwala na stworzenie projektu dokładnie w takim kształcie, jaki będzie najlepszy:) Tym razem zachciało mi się kosza, pierwotnie myślałam o nim jako miejscu do przechowywania pledów czy poduszek, miałam nawet w planach kupić ten - klik . Później jednak uznałam, że pledowe szaleństwo nie do końca jest u mnie uzasadnione- po prostu w mieszkaniu jest tak ciepło, że wszelkie okrycia nie są potrzebne;) A kazać im się kurzyć tylko po to, by ładnie wyglądały? Mój praktycyzm na to nie pozwolił;) Drugą funkcją mojego wymyślonego kosza miało być przechowywanie drewna przy piecu. I wtedy powstał pomysł stworzenia kosza z grubej liny...
Jakakolwiek czynność, choćby prosta z założenia, przestaje taka być, gdy rezolutna dwulatka wisi człowiekowi na plecach albo próbując pomagać, albo starając się za wszelką cenę od owej czynności odciągnąć, a ciekawskie psisko wtyka wszędzie nos, zostawiając w gratisie kłęby sierści...

Czy jestem zadowolona z efektu? Tak, choć miejscami widać ślady kleju, na szczęście niewielkie- całość powstawała w przerwie między "pić", "sisi", "tytać Peppę" i jeszcze kilkoma punktami z naszej codziennej listy;) Efekt mnie zachwycił (tak, jestem nieskromna, ale skoro to mi ma służyć, to chyba mogę;), kosz jest stabilny i bardzo pojemny. Sam z siebie dość ciężki- wypełniony drewnem jest nie do przesunięcia przez Kornelię. Pierwotnie myślałam o dorobieniu uchwytów, ale po przymiarce stwierdziłam, że lepiej mu bez nich- zdanie zmienię, jeśli uda mi się znaleźć kawałek grubej, podniszczonej skóry (lub stary pas;) A jak Wam się podoba?







Kupiliśmy ostatnio świetny drobiazg do kiełbasek z pieca:
Nie mogę się doczekać przetestowania;)

Zanim kosz trafił w docelowe miejsce, zrobiłam mu przymiarkę w korytarzu:)
Też nie wygląda najgorzej,mógłby służyć np. do przechowywania "gościnnych" kapci:)

A później oczywiście wylądowały w nim cottony- mam na ich punkcie prawdziwego bzika;)










Tak mi się podoba takie wydanie, że może kolejny koszyk powstanie- na dywanik i kosz zużyłam prawie 100 metrów, zostało drugie tyle, więc wszystko przede mną;)

A z resztki pierwszego zwoju powstał jeszcze mały koszyczek na kuchenne ściereczki:

Temperatury ostatnio coraz niższe, ale śniegu wciąż nie widać:( Szkoda, bo dwie pary sanek, a my wraz z nimi, czekamy na białe szaleństwo;) A czy do Was Pani Zima raczyła już zajrzeć? Właściwie wciąż trwa jesień, ale w zeszłym roku śnieżnego puchu było tak niewiele i krótko, że tęsknota coraz większa... 

Wczoraj, pierwszy raz od dawna (przyznaję się, nie chciało mi się;) upiekłam owsiany chleb z żurawiną:
Zajadając pyszne chrupiące kanapki stwierdziłam, że tak właśnie powinny pachnieć zimowe wieczory:)

Kornelka kilka ostatnich dni znów spała w dzień- co nieodmiennie kończyło się niechęcią do wieczornego zasypiania. Maluch pełen energii skaczący po łóżku grubo po 23:00- to za dużo po całym dniu;) Dziś obyło się bez drzemki, więc zaciskam kciuki, by za godzinkę padła;) Marudna już jest- więc jest i nadzieja;)

Uciekam zatem:)
Miłego wieczoru:)