Moje problemy z dostępem do sieci zakrawają na jakąś losową złośliwość...
Z drugiej zaś strony zmuszają do refleksji, czy aby nie popadam w blogowe uzależnienie;)
Ale co mogę zrobić, skoro tak to lubię?:)
Dziękuję Wam za odzew pod ostatnim postem i wspaniałe, wyczerpujące odpowiedzi. Każdy komentarz przeczytałam z zainteresowaniem, na wszystkie zamierzam odpowiedzieć. To, co "najmodniejsze", te wyżyny designu, dla wielu z nas okazują się niedostępne albo nie do końca warte tego, by wspinać się na nie za wszelką cenę:)
Na blogach w ostatnich dniach prawdziwy wysyp kalendarzy i świeczników adwentowych... I u mnie się pojawią, bo obecne są u nas co roku, ale jeszcze nie dziś:) Od powstania
dywaniku z liny jutowej (klik) minęło już trochę czasu, a mój zapas czekał na dalsze działania;) Wiele pomysłów dojrzewa u mnie powoli- z jednej strony drażni ta czasowa rozwlekłość, z drugiej jednak- pozwala na stworzenie projektu dokładnie w takim kształcie, jaki będzie najlepszy:) Tym razem zachciało mi się kosza, pierwotnie myślałam o nim jako miejscu do przechowywania pledów czy poduszek, miałam nawet w planach kupić
ten - klik . Później jednak uznałam, że pledowe szaleństwo nie do końca jest u mnie uzasadnione- po prostu w mieszkaniu jest tak ciepło, że wszelkie okrycia nie są potrzebne;) A kazać im się kurzyć tylko po to, by ładnie wyglądały? Mój praktycyzm na to nie pozwolił;) Drugą funkcją mojego wymyślonego kosza miało być przechowywanie drewna przy piecu. I wtedy powstał pomysł stworzenia kosza z grubej liny...

Jakakolwiek czynność, choćby prosta z założenia, przestaje taka być, gdy rezolutna dwulatka wisi człowiekowi na plecach albo próbując pomagać, albo starając się za wszelką cenę od owej czynności odciągnąć, a ciekawskie psisko wtyka wszędzie nos, zostawiając w gratisie kłęby sierści...
Czy jestem zadowolona z efektu? Tak, choć miejscami widać ślady kleju, na szczęście niewielkie- całość powstawała w przerwie między "pić", "sisi", "tytać Peppę" i jeszcze kilkoma punktami z naszej codziennej listy;) Efekt mnie zachwycił (tak, jestem nieskromna, ale skoro to mi ma służyć, to chyba mogę;), kosz jest stabilny i bardzo pojemny. Sam z siebie dość ciężki- wypełniony drewnem jest nie do przesunięcia przez Kornelię. Pierwotnie myślałam o dorobieniu uchwytów, ale po przymiarce stwierdziłam, że lepiej mu bez nich- zdanie zmienię, jeśli uda mi się znaleźć kawałek grubej, podniszczonej skóry (lub stary pas;) A jak Wam się podoba?
Kupiliśmy ostatnio świetny drobiazg do kiełbasek z pieca:
Nie mogę się doczekać przetestowania;)
Zanim kosz trafił w docelowe miejsce, zrobiłam mu przymiarkę w korytarzu:)
Też nie wygląda najgorzej,mógłby służyć np. do przechowywania "gościnnych" kapci:)
A później oczywiście wylądowały w nim cottony- mam na ich punkcie prawdziwego bzika;)
Tak mi się podoba takie wydanie, że może kolejny koszyk powstanie- na dywanik i kosz zużyłam prawie 100 metrów, zostało drugie tyle, więc wszystko przede mną;)
A z resztki pierwszego zwoju powstał jeszcze mały koszyczek na kuchenne ściereczki:
Temperatury ostatnio coraz niższe, ale śniegu wciąż nie widać:( Szkoda, bo dwie pary sanek, a my wraz z nimi, czekamy na białe szaleństwo;) A czy do Was Pani Zima raczyła już zajrzeć? Właściwie wciąż trwa jesień, ale w zeszłym roku śnieżnego puchu było tak niewiele i krótko, że tęsknota coraz większa...
Wczoraj, pierwszy raz od dawna (przyznaję się, nie chciało mi się;) upiekłam owsiany chleb z żurawiną:
Zajadając pyszne chrupiące kanapki stwierdziłam, że tak właśnie powinny pachnieć zimowe wieczory:)
Kornelka kilka ostatnich dni znów spała w dzień- co nieodmiennie kończyło się niechęcią do wieczornego zasypiania. Maluch pełen energii skaczący po łóżku grubo po 23:00- to za dużo po całym dniu;) Dziś obyło się bez drzemki, więc zaciskam kciuki, by za godzinkę padła;) Marudna już jest- więc jest i nadzieja;)
Uciekam zatem:)
Miłego wieczoru:)