Pufa w stylu boho z recyklingowych chodniczków.

Pufa w stylu boho z recyklingowych chodniczków.

Rośliny i kolory - tylko i aż tyle potrzebuję, by w jakimś wnętrzu czuć się dobrze. Jeśli dodamy do tego hołdowanie miłości do wszelkiej maści staroci i przedkładanie wygody nad dizajny - łatwo otrzymamy obraz DOMU idealnego - przynajmniej w moich oczach.

Myślę, że bez względu na metraż, na jakim funkcjonujemy - każdy członek rodziny powinien mieć jakieś miejsce, choćby mały kącik tylko dla siebie. Przyznam, że sama mam ich kilka - urok dużego mieszkania jest nie do przecenienia. 

Jakiś czas temu przeniosłam wyszperany na starociach fotel do salonu - świetnie wpasował się między moje kwiaty, a ja zyskałam idealne miejsce do czytania:)

Właściwie długo mi tu czegoś brakowało - podnóżka lub innej formy oparcia dla nóg...

Swoistą pustkę udało mi się wypełnić małym projektem DIY - bajecznie kolorową pufą w stylu boho.

Podstawa to nic innego jak... kawałek materaca;) W listopadzie dostałam go wraz z zaproszeniem JYSK na event poświęcony doborowi idealnego materaca - TU (klik) znajdziecie relację z tego wydarzenia. Sam materac - już pełnowymiarowy - wspaniale służy nam już trzeci miesiąc, a szczególnie dobrze sprawdził się podczas tegorocznego zimowego chorowania. 

Zastanawialiście się kiedyś, jak Wasze materace wyglądają od wewnątrz? Ja już wiem ;)

Ale wróćmy do mojej pufy. Bazę miałam, gorzej było z wyborem odpowiedniego materiału na wierzch. Zależało mi na czymś niebanalnym - i tu znów w sukurs przyszedł JYSK i dywaniki DVERGMAURE - są niewielkie (45 x 80 cm), bajecznie kolorowe, recyklingowe - bo tkane ze ścinków i co najlepsze - choć podobne, to jednak każdy z nich jest nieco inny. Mnie urzekły, ale też od razu wiedziałam, że nie będą służyć w swej pierwotnej roli;)


W pufie, która widzicie na zdjęciach najlepsze jest to, że może powstać praktycznie bez szycia. Serio;)

Pierwszym etapem było wymyślenie, jak najlepiej zrobić z chodniczków swoisty "pokrowiec":

Szybko odkryłam, że najlepiej wyglądają układające się pionowo paski. Ponieważ długość boku mojej bazy to 40 cm, łatwo było obliczyć, że obejdzie się bez cięcia - dwa dywaniki to akurat 160 cm.

Można je ze sobą zszyć, ale można też skorzystać z prostszego sposobu, mianowicie związać je frędzlami;) Najpierw jednak rozplątałam każdy z supłów, w które zebrane były pęczki osnowy.


Wiązanie poszło szybko i sprawnie - ważne, by jak najmocniej zaciskać powstające połączenie.

Miejsce łączenia jest praktycznie niewidoczne:


Kiedy związałam oba dywaniki z dwóch stron - wywinęłam całość tak, by frędzle schowały się do środka.

Później przyszedł moment decyzji, jak powinna wyglądać góra...


Mi podoba się widoczne na zdjęciach łączenie "na kopertę", ale Marcin miał spore wątpliwości, dlatego też stworzyłam drugą wersję - wymagającą użycia jeszcze jednego chodniczka - pokażę ją, kiedy tylko zdołam zrobić zdjęcia.

Złożone chodniczki przeszyłam ściegiem krytym, choć wystarczy dobrze pokombinować i wszystko od środka można... związać dodatkowymi sznurkami :)

Tak gotowa pufa prezentuje się w moim zielonym kąciku:

Kolory, rośliny i DIY - wszystko w jednym miejscu :)

Rolę stoliczka pełni taboret w stylu boho -  jeden z moich ulubionych kolorowych projektów - poszczególne etapy jego stylizacji znajdziecie TU (klik).


Jak ocenicie całość?

Przemawia do Was taki styl czy może raczej to zupełnie nie Wasza bajka?

P. S. Bajecznie kolorowy lampion to zeszłoroczny projekt - lubię go tak bardzo, że wciąż przenoszę z miejsca na miejsce - w wielu wygląda idealnie :)



Ciepłem otuleni, czyli kreatywne warsztaty z wełną czesankową

Ciepłem otuleni, czyli kreatywne warsztaty z wełną czesankową

Znacie moją słabość do wełny czesankowej - to uczucie głębokie i prawdziwe, które trwa mimo znajomości wszystkich jej wad. Zresztą - czy nie taka właśnie powinna być miłość?

Zwłaszcza jesienią i zimą, gdy przeziębienie i inne choróbska nieraz długo nie chcą odpuścić, lubię otulać się czesanką - zwinięta na kanapie pod kocykiem lub przynajmniej z szyją opatuloną ogromniastym kominem. Mało to praktyczne? Może trochę, ale nie zwykłam przejmować się drobiazgami ;)

Nie będziecie więc chyba zdziwieni, że kiedy dostałam propozycję poprowadzenia przedświątecznych warsztatów czesankowych, zgodziłam się bez namysłu - bo wełnę uwielbiam nie tylko zaplatać, ale i dzielić się wiedzą, jak to robić.

Przedświąteczny weekend w poznańskim KingCross Marcelin to było prawdziwe szaleństwo - dwa dni warsztatów, pięć niesamowitych i pełnych entuzjazmu grup, dziesiątki kilogramów wełny, 75 (!!!) wyplecionych pledów, poduszek i kominów - po prostu WOW!

Arm knitting to technika pozwalająca na zaplatanie wełny czesankowej - czy podobnych do niej ekstremalnie grubych "włóczek", jak np. słynne Ohhio - bez użycia jakiegokolwiek narzędzia - tworzymy wyłącznie z użyciem własnych rąk. Zdradzę Wam sekret - to o wiele prostsze, niż druty czy szydełko i ma ogromny plus - robi się o wiele szybciej :) 


Podczas warsztatów uczestnicy mieli możliwość stworzenia klasycznego pledu, okrągłej poduszki bądź ciepłego zimowego komina - zainteresowanie było olbrzymie, a ilość chętnych przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Poniżej krótka relacja - jeśli marzycie o mięciutkim czesankowym pledzie lub pełnej uroku poduszce, warto wziąć udział w tego typu przyspieszonym kursie :)













Podobają Wam się tego typu wełniane przedmioty?

A może sami je wyplatacie i stanowią stały wystrój Waszych domów?