Czesankowe pledy kontra Janusze biznesu.

Czesankowe pledy kontra Janusze biznesu.

Kiedy Filart pokazał genialny film z instrukcją wykonania koca z wełny czesankowej - wiedziałam, że to będzie hit. Od dawna podziwiałam je na amerykańskich blogach, więc było kwestią czasu, kiedy dotrą do nas. Późniejszy post Kasi, błyskawiczna reakcja TVNu i wspólne dzierganie na antenie - wszystko to sprawiło, że ruszyła prawdziwa lawina - Polska zapragnęła grubych wełnianych koców - teraz! już! natychmiast! Hurtownie i sklepy przeżyły prawdziwe oblężenie, w ciągu dwóch(!) dni zabrakło najpopularniejszych szarości, bieli i różowości, na wyczerpaniu były błękity, śliwka i bordo. Skąd wiem? Stąd, że moja poczta dosłownie zapchała się od zamówień i jeszcze częściej zapytań "za ile?" "jak szybko?" i oczywiście sakramentalne "dlaczego tak drogo?";)
Choć przemknęło mi przez myśl zrobić z tego biznes - zadowoliłam się przyjęciem kilku zamówień od największych napaleńców (Kochani, pozdrawiam, wiem, że czytacie;) , których nie zniechęciła długa lista wad wyrobów z czesanki. Dlaczego? Bo z jednej strony podejrzewam, że to sezonowy interes, a z drugiej - jako legalnie działający przedsiębiorca zwyczajnie obawiam się zwrotów i związanych z tym kosztów;) Jednak wielu rękodzielników to nie przeraża i łatwo znaleźć ich w sieci - wystarczy wybrać kolor. Oprócz nich, uaktywnił się jeszcze jeden wyjątkowy typ - Janusze biznesu. A że miałam...hmmm... okazję z trzema się zetknąć i zrobili na mnie "wrażenie"- opowiem Wam o nich co nieco - potraktujcie to jak anegdotę o przygodach rękodzielnika.
Wióry lecą.

Wióry lecą.

Łatwo zauważyć, że od pewnego czasu na blogu coraz częściej pojawia się mój Mąż. Nie bez przyczyny... Rzadko przyjmuję czyjąkolwiek pomoc, jeszcze rzadziej o nią proszę. To miejsce bardzo długo było tylko moje i choć Przeplatane... wciąż dalekie jest od ideału, to moje drugie dziecko i zachłannie nie chciałam się nim dzielić.

Choć ilość nigdy nie była dla mnie wyznacznikiem jakości, wyraźnie widzę, że w ciągu czterech lat istnienia bloga jeszcze nigdy postów nie było tak mało. I nigdy nie miałam tylu projektów, których nie udało się zrealizować. Zdrowotne zawirowania porządnie mi dokopały, odbierając siły, a czasem i chęci na kreatywność. Z remontowych planów udało się zrealizować wyłącznie wielką metamorfozę pokoju Kornelki , choć wielu dodatków, które udało nam się stworzyć - wciąż Wam nie pokazałam. Najpierw w lipcu, a później w  październiku był taki moment, gdy zaczęłam myśleć o zamknięciu bloga. Powstrzymał mnie od tego Marcin i chwała mu za to. Zaczął mi pomagać - robiąc wiele rzeczy, które zaplanowałam jako swoje zadania. 

Jesteście mi bardzo bliscy i bez Was nie byłoby tego miejsca, więc uważam za słuszne powiedzieć Wam o tym - odtąd także nad blogowymi projektami będziemy pracować wspólnie. Bo sama nie dam rady. Bo chcę realizować te dziesiątki pomysłów, którymi wciąż zapełniam kolejne notesy. Bo to, co było długo wyłącznie moją pasją - zaczęło sprawiać przyjemność nam obojgu. Bo to, co robię, chcę robić lepiej. Marcin ma siłę, z którą u mnie krucho i jej właśnie postanowił mi użyczyć. Tylko tyle i aż tyle.

Długo marzyłam o wyrzynarce. Po przykrym epizodzie z marketowym nołnejmem - wiedziałam, że potrzebne mi coś "konkretnego", co nie rozleci się przy pierwszym użyciu. Oczywiście, szczodry jak zwykle, Mikołaj stanął na wysokości zadania, jednak operowanie nową zabawka okazało się dla mnie za trudne. Tak, mam podejrzenie graniczące z pewnością, że cwany brodacz to przewidział, ale to nieistotne;) Oczywiście z pomocą przyszedł Marcin.
Ciekawi, jak nam poszło?
Z czystym oknem w Nowy Rok.

Z czystym oknem w Nowy Rok.

Nie lubię myć okien. 
Moja mama uznawała wyłącznie latanie z pokaźnym zestawem ścierek i polerowanie później do sucha - żmudne i nudne- zniechęciło mnie na dobre.
W panieńskim pokoju z jednym jakoś sobie radziłam - w bólach, a jednak.

Kupując mieszkanie, zachwyciliśmy się z Marcinem tym, jak bardzo jest jasne. 
Ponad 20 sporych okien, w tym wielka przeszklona loggia zrobiły swoje.
I jakoś żadne z nas nie pomyślało, że ktoś kiedyś będzie musiał je myć...

Fakt, od początku wziął to na siebie. Najpierw ciąża, a później silna atopia zwolniły mnie z przykrego obowiązku. Co tu jednak kryć - szybko nauczyliśmy się obniżać loty w wymaganiach odnośnie lśnienia i blasku, zadowalając się akcją "pucowanie" dwa razy w roku. Ale jak długo można zaciągać rolety, żeby tylko nie widzieć ptasich pamiątek? 
Na dobry początek.

Na dobry początek.

Z początkiem Nowego Roku przychodzę do Was z życzeniami.

Niech to będzie dobry rok.

Pełen uśmiechów i dobrych chwil. 
Spełnionych marzeń i sił do robienia coraz to nowych planów. 
Zdrowia bez deficytów.
Problemów z gatunku tych, które da się pokonać.

Wszystkiego najlepszego!