Matka nie-placowa.

Powoli uczę się mówienia o tym otwarcie- mało który z bogatego wachlarza mych alergenów uczula tak silnie, jak wyjście na plac zabaw (gwoli ścisłości- nasz najbliższy, parkowo-osiedlowy). Nie napawa mnie to jakąś szczególną dumą, nie wynika ze snobizmu czy niedostatecznej miłości do Kornelki- jest faktem, który ostatnio zaakceptowałam- z przeświadczeniem, że mam do tego prawo, nie muszę się wstydzić. Pod ostatnim postem- nie wiem, czy żartem, czy serio, pewien Anonimek uznał, że przesadzam... Czy aby na pewno?
Uprzedzając pytania- tak, moje dziecko bawi się z innymi, ale nie uważam, że powinnam zamieszczać zdjęcia cudzych dzieci bez wiedzy i zgody rodziców;)

W okolicy mamy trzy place zabaw- pierwszy- zjeżdżalnia, drabinka plus dwie huśtawki (wszystko zdrowo już podrdzewiałe)- zbudowano tak niefortunnie, że bez względu na pogodę przeciąg urywa głowę. Drugi, pozornie bardziej atrakcyjny- stanął pomiędzy wieżowcami i także w przeciągu. Upodobała go sobie lokalna młodzież jako ulubione miejsce alkoholizacji, a ziemię wokół grubo ścielą nie tylko łupiny po słoneczniku i niedopałki, ale i stłuczone butelki. Na tym tle trzeci jest idealny- w parku, dość regularnie sprzątany, dwie grupy drabinek, zjeżdżalnia, ogrodzona piaskownica z huśtawkami, kilka ławek i nawet śmietniki (bo ten niby standard wciąż często jest rzadkością). Są chwile, że spędzam tam czas z przyjemnością, ale i wiele jest takich, gdy z premedytacją zarządzam ewakuację kusząc perspektywą pójścia na lody...

Wciąż mam w pamięci głośny felieton prof. Mikołejki sprzed trzech lat (ten o "matkach wózkowych") i burzę jaką wywołał... Wydał mi się wówczas niezwykle trafny, choć nieco przerysowany... Z perspektywy czasu- zgadzam się całkowicie, niestety (może tylko z wyjątkiem potrzeby intelektualnego rozwoju matki  poprzez czytanie książek w piaskownicy;) Pech albo przypadek, a może się czepiam, ale odkąd zaczęłam placową przygodę - coraz częściej popadam w konsternację. Owszem, dzieci są różne, mogą widzieć sens w czynnościach, w których sama się go nie dopatrzę (dziki ryk na szczycie drabinki, wielokrotne trzaskanie furtką przy ogrodzeniu, wzbijanie tumanów kurzu na zasadzie"kto wyżej i innym w oczy"), ale jest różnica między żywiołowością, a brakiem wychowania i nieposzanowaniem jednej jedynej zasady- plac ma służyć wszystkim, a nie wybranym i najbardziej ekspansywnym.

 Jako świeżo upieczona matka dziarsko wpłynęłam na nieznane wody placowe. Optymistycznie założyłam, że poznam kobiety w swoim wieku, w podobnej sytuacji,że znajdę może nie przyjaciółki, ale znajome, towarzyszki w macierzyństwie. Cóż, poznałam... Od razu zastrzeżenie - i z takimi się spotykam, ale stanowią mniejszość i zwykle przychodzą na krótko (chyba nie tylko moja górna granica to dwie godziny, w wybitnych porywach trzy...). Niemal codziennie trafiają się rodzice przeklinający, papieros w garści urasta do jakiejś normy, czym cieplej- tym częściej pretenduje do niej i piwo. Rodzic niepróbujący się wkupić w łaski placowego kolektywu traktowany jest jak odludek i automatycznie staje się celem ploteczek (obok pogadanek porodowo-laktacyjno-defekacyjnych). Kornelia dopiero w listopadzie skończy trzy latka, więc zwykle jest jednym z młodszych dzieci- a ja nie mam ani obowiązku, ani ochoty patrzeć jak dzieci dwu- czy trzykrotnie starsze bez pardonu wyrywają jej z rączek zabawki, a kiedy protestuje- potrafią sypnąć piaskiem w oczy czy brutalnie odpychać. Za każdym razem uczę i tłumaczę, że trzeba się dzielić- z zastrzeżeniem jednak, że to jej wybór i jej decyzja, czy dla siebie zachowa łopatkę z wiaderkiem czy zestaw foremek. Skoro ja mogę pakować torbę pełną zabawek- inne matki również, a na plac idę ze swoim dzieckiem i dla niego- żyłki animatorki nie mam. Nie zgadzam się na próby wciśnięcia mi dziecka przez obcą kobietę z hasłem "przypilnuj małego, ja sobie skoczę do sklepu"- bo na cudze dziecko mogę spojrzeć, ale priorytetem jest moje i jeśli to drugie umyśli wchodzić na drzewo, gdy my korzystamy ze zjeżdżalni- niestety się nie rozdwoję. Wbrew pozorom nie trzymam wciąż Kornelki za rękę, w zabawie towarzyszę tylko na jej wyraźne życzenie, ale cały czas jestem skupiona na niej i gotowa w razie potrzeby interweniować- to moje prawo. Jakiś czas temu pewna czterolatka wyciągnęła mi z torby (niebacznie spuszczonej z oka na moment wycierania nosa) portfel, kiedy krzyknęłam na nią zdenerwowana i go zabrałam- mamuśka zaserwowała mi stek wyzwisk, że czepiam się jej dziecka zamiast skupić na własnym bachorze. I to ostatecznie wyleczyło mnie z sentymentów...

A jakie są Wasze doświadczenia z placu zabaw?
Chodzicie, lubicie, omijacie?

I pytanie prozaiczne- czy zabierając swojemu dziecku przekąskę/napój - szykujecie też kilka porcji ekstra dla innych (ostatnio zwrócono mi uwagę, że powinnam...)?Co do zasady staram się, by Kornelka jadła w domu, ale zwykle zabieramy opakowanie zbożowych herbatników czy pudełko z kawałkami owoców- wydawało mi się, że poczęstowanie najbliższych towarzyszy zabaw wystarczy, ale może się mylę i bez minimum talerza kanapek i worka chipsów nie powinnam wychodzić z domu? 

Na dziś jednak koniec tych rozważań, bo czeka na mnie pyszna tortilla;)

I robienie kolejnego dzbana lemoniady;)


Dobranoc:)

11 komentarzy:

  1. Huh... do macierzyństwa mi daleko. Jak przeczytałam tytuł i kilka zdań, to pomyślałam sobie - co może być złego w chodzeniu na plac zabaw? Ale po przeczytaniu całego posta stwierdzam, że zdecydowanie masz rację. Smutne jest to, że rodzice teraz zachowują sie, jak się zachowują - piwko, papieros, przekleństwa... i to przy dzieciach! (nie mówię oczywiście o wszystkich)
    I taki dają im przykład - a przecież dzieci wzorują się na rodzicach... czasem jak patrzę na niektóre dzieci i ich zachowanie (brak wychowania) to mam ochotę się chwycić za głowę, co się na tym świecie dzieje... dzieci bardzo lubię, ale bez przesady - jakieś zasady powinny panować... mam tylko nadzieję, że jak już zostanę mamą, to uda mi się wychować swoje dzieci na ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkam na wsi (hehe zabrzmiało jak skarga...ale tym nie jest) plac zabaw jest przy szkole...nie chodzimy tam...inny jest niedaleko przy takim nowo odremontowanym domu socjalnym...w zeszłym roku mieliśmy taką zasadę, że w okresie od wiosny do jesieni w niedzielę po Mszy jeździliśmy tam z maluchami...dziś plac zarasta!!! nowy plac zabaw ZARASTA po prostu ;)
    A moje dzieciaki?
    Przed domem w sadzie zrobiliśmy im "prywatny" plac zabaw...w sąsiedztwie są rówieśnicy, przyjeżdżają znajomi z maluchami, moje dzieci nie są dzikusami przez to, że nie chodzą na plac zabaw ;)
    POZDRAWIAM :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm jestem mamą dwulatka ale mieszkamy na wsi więc jedyny plac zabaw z jakiego korzysta mój synek to ten który jest w żłobku. Teoretycznie mamy jakiś plac zabaw w centrum mojej miejscowości ale wolę iść z nim na spacer niż odwiedzić miejsce które służy do spożywania alkoholu przez starszych niż do zabawy przez dzieci. Zgadzam się z Tobą ze nasze dzieci są najważniejsze i na nich skupiamy swoją uwagę. Może nie jestem najlepszą mamą ale się staram jak mogę, nigdy nie paliłam i bardzo tego nie lubię a już zwlaszcza jak ktoś pali przy moim dziecku. Niestety inni rodzice nie widzą w tym problemu jak również picie piwa w miejscu gdzie bawią się dzieci, bo jak dla mnie to takie wyjście służy rodzicom żeby się dobrze bawić a dzieci tylko przy okazji z tego korzystają. Jeśli chodzi o "dokarmianie" obych dzieci no cóż poczęstować ciastkami można ale nic więcej, przecież mają swoich rodziców którzy powinni im to zagwarantować. Może wyjdę na snobkę ale plac zabaw służy zabawie a nie miejscu gdzie ktoś nakarmi mi dziecko. Nie dziwię Ci się że unikasz takich miejsc bo nie jest to przyjemne jak ktoś pali a tym bardziej pije alkohol i nasze dziecko na to patrzy. A to że ktoś komentuje to kim i jaką osobą jesteśmy to niestety trzeba się przyzwyczaić bo zawsze znajdzie się ktoś komu będziemy przeszkadzać. Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm, może, jako matka jednak pracująca na codzień na etacie, nie mam "przyjemności" spotykać tak wspaniałych matek tudzież babć, a może jest to kwestia mieszkania we w miarę "kulturalnej" okolicy-z paleniem czy piwkiem na placu zabaw się nie spotykam. Z całkowitym brakiem wychowania jednak i owszem- aż czasem wyrzucam sobie, że za dobrze wychowałam swoją córkę, która umie się dzielić zabawkami i ustąpi miejsca w kolejce do zjeżdżalni. Niestety, rozpychanie się łokciami przez inne dzieciaki,przepychanki i rozwydrzenie widać powszechnie u innych dzieci. Wdrażanie do wyścigu szczurów od małego, kwestia czasów w których żyjemy? Nie wiem, ale też działa mi to na nerwy. Niestety, nie jest to problem przypisany tylko do placów zabaw- gdziekolwiek z młodą nie pójdziemy, czy to do zoo,czy do palmiarni, czy do kina nawet- ten brak wychowania dzieci widać na każdym kroku. Smutne to :-( a jeszcze bardziej smutne, że większość rodziców nie widzi w tym żadnego problemu. .. :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adania, jak słusznie zauważasz- przyjemność to wątpliwa;) Sama pracuję- co prawda nie na etacie i w związku z tym w nieregularnych godzinach, więc tym bardziej krew mnie zalewa, kiedy wysłuchuję dialogów w rodzaju "jak by tu wykiwać pracodawcę, bo na dziecko zawsze mozna" albo "wiesz, mam już czwórkę, nie pracowałam, bo w sumie się nie opłaca, jak opieka i tak da". Sami mieszkamy na osiedlu właśnie z gatunku "kulturalnych"- i to tak bardzo, że nikt nie pomyślał o placu zabaw, bo to zakłócałoby spokój jaśnie wielmożnym mieszkańcom- dlatego chodzimy na plac nieopodal. A dzieci (z moją córką jest podobnie)- nauczone kultury, zwykle stają się pierwszymi ofiarami małych podłych szczurków (tak, to przykre, ale czasem tak o niektórych dzieciach zdarza mi się w złości myśleć). W sklepie ostatnio nieomal zostałyśmy staranowane przy kasie przez wózek, mamuśkę i czteroosobowy dodatek rozwydrzonych małpiszonów, a wszystko z tekstem, że skoro mamusia ma piątkę dzieci, ja z jednym po prostu muszę jej ustąpić (podobnie jak para emerytów przede mną)

      Usuń
  5. Chyba mieszkamy niedaleko ;), bo mam wrażenie, że byłam na tym samym placu zabaw co Ty.
    Byłam na nim tylko kilka razy i mam serdecznie dosyć, dmuchających mi w twarz dymem tytoniowy, wrzeszczących do telefonu i opowiadających całe swoje oraz sąsiadów życie, mam dosyć przynoszenia zabawek dla całego placu, moje dziecko nie ma szansy się nimi pobawić.
    Zawsze mam ze sobą coś do jedzenia i picia dla mojej córki, raz pewna pani zwróciła mi uwagę, że jak daję jej [swojej córce] to wypadałby dać i innym, powiedziałam, że jak ja mogę coś przynieść swojemu dziecku to ona może przynieść swojemu, nie będzie się wtedy darło, że chce i to była moja ostatnia wizyta na placu zabaw. Naprawdę nie mam misji żywienia wszystkich dzieci na placu zabaw, mogę poczęstować dziecko, które aktualnie bawi się z moim, ale nie cała resztę.
    Tak, że doskonale Cię rozumiem. Pozdrawiam,
    Iwona

    OdpowiedzUsuń
  6. Ilonko, niestety muszę się z tobą zgodzić... A wyobraź sobie, że w UK jest gorzej. My na szczęście mamy swój własny plac zabaw więc ja nie muszę się borykać z tymi dylematami iść tam czy nie hihihi

    Pozdrawiamy was kobietki i uściski dla Kornelki

    OdpowiedzUsuń
  7. Do macierzyństwa również mi daleko i to co mówisz wydaje mi się trochę przerysowane ale po chwili uświadamiam sobie jednak ze to wszystko się zdarza. Ale szykowanie porcji dla swoich dzieci i dodatkowo innych to przegięcie.

    OdpowiedzUsuń
  8. TY chyba mi te refleksje z głowy podkradłaś, bo...nawet miałam swego czasu pisać o tym post, czyli jak to nie znoszę piaskownicy i placu zabaw...Dobrze, że Banderasiątko z Babcią tam chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mamą jeszcze nie jestem, ale jak mam iść z siostrzenicą i siostrzeńcem na plac zabaw potrafię sie poświęcić, chociaż nie lubię takich miejsc.
    A tortilla pychotka!!!
    uściski

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlatego tak bardzo cieszę się, że mieszkamy na nowym osiedlu. Wokół nas same małe, kameralne, czyściutkie i nowe place zabaw, które służą dzieciom, a nie młodzieży:) Może też dlatego, że jest to młode osiedle i tej młodzieży tu po prostu nie ma bo większość mieszkańców ma malutkie dzieci;) A żeby już być totalnie wygodną to wybrałam mieszkanie na parterze gdzie w ogródku Maja ma własna piaskownicę, zabawki i dzieciaki zaprzyjaźnionych sąsiadów często przychodzą tu do Niej się pobawić;) Na szczęście więc z placami zabaw mam same pozytywne wrażenia. Zwłaszcza, że dzięki wspomnianej wcześniej piaskownicy we własnym ogródku, nie musimy na nich spędzać długich godzin;p Buziaki wielkie!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz - każde Wasze słowo jest dla mnie niezwykle ważne. Masz jakieś pytania - zostaw swój email - odpowiem na pewno.