Przedsiębiorca i / kontra macierzyństwo.

Przedsiębiorca i / kontra macierzyństwo.

Decyzja o dalszych losach kuchni zaczyna się klarować - będzie malowanie.
Ale czym?

Po długim namyśle postanowiłam- skuszę się wreszcie na farby kredowe z prawdziwego zdarzenia.

Tylko które?
Wiem o trzech możliwościach- Annie Sloan , Autentico i Byta-yta - i którą wybrać, skoro wszystkie ponoć są "naj"? ;)
A może ktoś z Was testował, malował, porównywał?
Będę wdzięczna za wszystkie opinie, także te dotyczące, czym malować:)
Kolor- na pewno będzie jasny, właściwie myślę głównie o bieli, ale raczej w jakimś postarzonym/antycznym odcieniu - w śnieżnobiałych wnętrzach nie do końca się odnajduję. Z kolei jakże modna szarość nie pasowałaby kolorystycznie- bo kuchnia jest otwarta na salon w kolorze słodkiej śmietanki.
Ponieważ meble są proste, a fronty bez ozdobników- przecierki tez sobie daruję.
Wymienię też uchwyty - myślę o jakichś w kolorze starego złota, pasowałyby do kącika kawowego. Może takie postarzany metal + porcelana?
Kolejną lawinę myśli uruchomił pomysł Panny Matki- oddać meble w ręce lakiernika samochodowego i w efekcie mieć biel na wysoki połysk. Odrzuciłam go jednak- mam już "wysokopołyskowe" meble w łazience i stanowczo za nimi nie przepadam- widać każdy najmniejszy nawet zaciek od naszej zasobnej w kamień wody.
W kategorii priorytetów kuchnię umiejscowiłam tuż za pokojem Kornelki, więc jest szansa, że do lata zdążę coś z nią zrobić;) Tam ściany będą klasycznie białe- farba już czeka na wenę;)

Póki co przearanżowałam jedną z kuchennych szafeczek- w ramach zmian drobnych, acz satysfakcjonujących:)







Jednak dziś głównie nerwem swoim chciałam się z Wami podzielić, bo aż mnie nosi...
W nocy przypadkiem trafiłam na forum kafeterii- efekt dwóch kaw za dużo i próby odpowiedzi na kilka pytań znajomych nt. macierzyńskiego. Nie wiem, czy bardziej jestem wściekła czy przerażona- pełno tam wątków w rodzaju: "pracuję 4 miesiące i planujemy ciążę..mój pracodawca, a raczej jego żona dobija mnie psychicznie i najlepszym wyjściem by było zajść w ciążę... kiedy można ? chcęp raktycznie odraz iść na zwonienie, by mieć wszystkie świadcznia a przede wszystkim święty spokój,by móc w ciszy i spokoju oczekiwać wymarzonego maleństwa.."- ten i kolejne to  cytaty z zachowaniem oryginalnej pisowni. Inne tematy to "Witam,jestem w 3 tygodniu, dobrze się czuję, ale nie bardzo chce mi się pracować, mogę już iść na l4?", "jak znaleźć prywaciarza co mnie zatrudni bo jestem w ciąży i przydałoby się jakieś pieniądze brać", "Jestem w 5 tygodniu ciąży, za tydzień kończy się umowa. W firmie nie jestm dalej potrzebna to mi nie przedłuzą- co zrobić, żeby zmusićpracodawcę do przedłużenia umoiwy?" I to tylko wybrane perełki, jest tego mnóstwo, a pod każdym takim postem kilka stron "dobrych rad".
Dlaczego o tym piszę? Niedawno przeczytałam, chyba w WO, artykuł o sytuacji kobiet w Polsce, o ich lękach i obawach, o tym jak ciężko kobiecie znaleźć racę, jak niechętnie przedsiębiorcy patrzą na macierzyństwo. Wiele razy słyszałam opinie (najczęściej mało cenzuralne), jacy to ci polscy są wredni, nieczuli i chamscy- dosłownie można by pomyśleć, że dziewiętnastowieczny krwiożerczy kapitalizm powrócił. Osobiście mnie to boli, bo też jestem przedsiębiorcą, ale jakoś nie zauważyłam u siebie, by wraz z założeniem DG dopadł mnie jakiś wirus nienawiści do macierzyństwa czy w ogóle pracowników. Kiedy jednak widzę, że fora pełne porad, jak tu oszukać i okraść ludzi takich jak ja- krew mnie zalewa.

Bo to nic innego jak planowanie kradzieży, oszustwa... Mało która firma zakładana jest z myślą, by być drugą Caritas- powstają dla zysku. Ktoś inwestuje swoje- nierzadko ciężko zarobione- pieniądze, swoją wiedzę- zdobytą nieraz po latach nauki, swój czas- niemal zawsze przekraczający ustawowe 40h/tydzień - nie po to, by innym żyło się lepiej, a żeby zarobić. Tak jak pracownik podejmuje pracę głównie z myślą o zarobku- dziwnym trafem wtedy to jakoś nikogo nie szokuje.

Nie, nie jestem przeciwna kobietom i macierzyństwu- jestem od tego jak najdalsza. Nie wyobrażam sobie zwolnić pracownicy tylko dlatego, że chce mieć dziecko, w spokoju je urodzić i potem zostać z nim jak najdłużej- to naturalne, czuję tak samo, bo też jestem matką. Ale szukanie przysłowiowego jelenia tylko dlatego, że skądś chce się zdobyć pieniądze jest zwyczajnie nie fair. I żaden argument w rodzaju "w kraju bieda, każdy radzi sobie jak może"- nigdy mnie nie przekona. Bo przedsiębiorca szuka pracownika po to, by ten pracował, dokładnie do tego go potrzebuje- gdy będzie szukał matki dla swoich dzieci raczej nie da ogłoszenia w gazecie.

Inną sprawą jest to, że w pewnym stopniu to prawo obciąża pracodawcę kosztami cudzego macierzyństwa- a nikt nie lubi być w takiej sytuacji stawiany. Skoro wszyscy płacimy daninę na nasz wielce oświecony ZUS- to on powinien brać na siebie wszelkie ciężary związane z zabezpieczeniem społecznym.

Zastanawiacie się może do czego zmierzam- otóż zła sytuacja kobiet na rynku pracy nie wzięła się znikąd. Historyczne uwarunkowania, gdzie kobieta najczęściej zajmowała się w domu dziećmi, a dziewczynki od najmłodszych lat wtłaczane są w rolę służebną- to jedno. A czymś zupełnie innym jest polska mentalność- "stać go, to niech płaci" czy  "powodzi mu się, niech i mi coś skapnie"- takie myślenie już na wstępie wyklucza wszelkie porozumienie czy solidaryzm społeczny. Kiedy przedsiębiorca wchodzi na forum pt.jak go oszukać- uruchamia się mechanizm obronny. Kiedy jest mikroprzedsiębiorcą i zatrudnia np. 5 osób- szybko sobie obliczy, że nieobecność jednej osoby ("bo to przecież JUŻ drugi tydzień ciąży, więc po co mam pracować")- może pociągnąć dezorganizację w pracy i spore koszty. Więc przynajmniej 7 na 10 zastanowi się poważnie, czy warto w ogóle kobiety zatrudniać.

Jak zmienić ten stan rzeczy? Najskuteczniejsze rozwiązania są dwa- zmienić prawo lub zmienić mentalność. Na pierwsze bym nie liczyła, z drugim też może nie być łatwo. Nie chodzi o to, by kobieta "rodziła w pracy", ale tak naprawdę tylko około 5-15% ciąż to ciąże zagrożone. Może jestem naiwna, ale wystarczyłaby zwykła ludzka uczciwość- jeśli jestem zdrowa, dobrze się czuję, to nie traktuję swojej ciąży jak choroby i pracuję- spotykam się z ludźmi, jestem aktywna, nie gniję przed telewizorem. A pracy szukam dla pracy, a nie świadczeń, jakie mogę dostać, gdy ktoś podpisze ze mną umowę- zasłanianie się wszędzie "dobrem maluszka" (który często jest dopiero w sferze planów) jest tak powszechne, że aż niesmaczne. Choć może jestem tylko żałosną idealistką;)

Jeśli dobrnęłyście aż tu i jeszcze nie sypią się na mnie gromy- bardzo osobista dygresja- kilka lat temu sama stałam się dla kogoś środkiem do celu. Wiedziałam, że dziewczyna jest w ciąży, kiedy przyjmowałam ją do pracy- lekkiej, siedzącej, ale z możliwością ruchu w każdej chwili- i płatnej stanowczo lepiej, niż była tego warta. Przyznaję- wzięła mnie na litość- kto ją zatrudni, jest w trudnej sytuacji, świetnie się czuje, nie wyobraża sobie nie pracować w ciąży... Podpisałyśmy umowę na trzy miesiące- następna miała być na stałe. Przepracowała trzy tygodnie, po czym bez skrępowania wręczyła mi zwolnienie z tekstem, że już jej się nie chce pracować, skoro nie musi. A że mieszkała tuż obok- codziennie widywałam ją dźwigającą a to po cztery torby z marketu, a to przesiadującą godzinami w pobliskim parku- z  papieroskiem i piwkującym towarzystwem. I zapewniam- nie wyolbrzymiam. Umowę musiałam przedłużyć do dnia porodu- takie jest prawo. Była zszokowana, gdy nie chciałam podpisać kolejnej- bo jak to, co będzie, gdy macierzyński się skończy (wtedy trwał pół roku), a ona będzie chciała iść na chorobowe- nikt jej wtedy nie zapłaci? Wyleczyło mnie to ze szlachetnych porywów nader skutecznie i na długo. Tak, wiem, że nie każdy jest zły, nie każdy knuje oszustwo- ale i nie każdy jest dobry, a mnie nie stać na ryzyko.

Ufff, skończyłam swoje żale- nie chciałabym nikogo nimi urazić, ale ostatnio stosuję taktykę nieduszenia w sobie emocji;) I wiecie co? Działa;)

Dobranoc:)

Co z tą kuchnią?

Co z tą kuchnią?

Niejednoznaczność pogodowa wybitnie mi doskwiera...
Bo jak mam przygotowywać się do wiosny, gdy wciąż nie widziałam zimy?
Nosi mnie więc, moi drodzy, coś bym zmieniła, ale... co?

Witrynka, którą nader fragmentarycznie pokazywałam tu (klik) - wciąż nieskończona, malować się przy ciekawskim Korniszonie nie da, a wieczorami- się nie chce.

Jednak- po pogodzeniu się z własną łazienką - to właśnie w kuchni mam największą ochotę na zmiany.

Półtora roku temu przemalowałam obrzydliwie niebieskie fronty kuchennych szafek (klik) - i od tamtej pory niewiele się zmieniło poza przestawianiem przedmiotów na półkach. Kilka dni temu u Magdy z Rustic Home zobaczyłam absolutnie niezwykłą metamorfozę kuchni- i zaczęłam myśleć o swojej. Żeby "coś" zmienić- tylko co, pytam?

Chwilowo wygląda tak:
Balzak jest nie do ruszenia, więc tu zero szans na zmianę;)
Po lewej jest kącik kawowy (klik), po prawej- zlew z lodówką, ale popsuła mi się zmywarka, więc widoku Wam oszczędzę;)

Kusi mnie zmałpowanie rozwiązania zastosowanego przez Kasię, jednak jej meble mają zdecydowanie ładniejsze fronty. Może moim oprócz malowania pomogłaby zmiana uchwytów? 

Najlepszym, rozwiązaniem byłaby zmiana mebli, ale w najbliższym czasie pomóc w tej kwestii może tylko wygrana w lotto;)

Chodzi mi też po głowie półeczka kuchenna wisząca, podobna do tej, którą od dawna zachwycam się u Ani ze Skandynawskiej Werandy - zwłaszcza, że w klamociarni wciąż mam kandydatki do metamorfozy - i to aż trzy:

Kolejnym pomysłem jest reaktywacja ogródka ziołowego - tu plan jest taki, by wykorzystać te kwietniki:
Chodzę tak i myślę i nic wymyślić nie mogę- albo wymyślam za dużo,a brak skrzatów, które nocą plan wykonają;)

Zaczęłam znów coś dłubać- przy szydełku myśli mi się najlepiej...
Jak dobrze pójdzie, będzie z tego "serwetkowy" mini dywanik...

Mózg z lekka otępiały pobudzam żywnością smaczną acz zdrową, choć na razie korzysta tylko ciało;)


Swoją drogą serdecznie polecam miks twarogu, banana, jabłka i miodu- śniadanie błyskawiczne i pyszne:)

W uwielbieniu wobec roszponki zaczynam dochodzić do granic absurdu, wrzucając ją nawet do jajecznicy (jeszcze nie ustaliłam, czy połączenie mi odpowiada;)



Innych nowości brak, choć wybitnie marzę o nowej suszarce, najlepiej retro. Podoba mi się ta poniżej, dostępna w redecor.pl :
Problem w tym, że wydaje się jakaś mała...
A może Wam coś w tym stylu wpadło w oko i podzielicie się swoimi typami?

Chyba weny mi brak, albo porządnej inspiracji w postaci kopniaka w szanowne litery cztery;)
Uciekam, żeby dłużej nie przynudzać;)

Dobranoc:)


Kadry z naszej codzienności.

Kadry z naszej codzienności.

Zapewne nie jestem odosobniona, gdy zastanawiam się, czy blogowe domy i mieszkania zawsze są tak idealne, jak widzę na zdjęciach;) Podejrzewam, że niektóre- owszem, ale nie wierzę, że wszystkie. Dlaczego? Bo sama rzadko serwuję Wam stosy Kornelkowych zabawek z niebywałą precyzją rozłożone wszędzie, gdzie być nie powinny- w zamian dostajecie wąski kadr tego, co w danej chwili mnie zachwyca, z czego jestem dumna, co mnie wzruszyło, co chciałam uwiecznić. Jak kawa podana samej sobie nie w biegu, lecz z pewnym pietyzmem, mi osobiście niezbędnym, by nie czuć się tylko Matką, ale i Kobietą mającą chwilę dla siebie wśród szaleństwa codziennego życia (w czasie gdy Kornelka dwa metry dalej maltretuje duplo;) Bo to mój blog, a moje życie to nie tylko dziecko i kuchnia;)

Moje podłogi nie błyszczą świeżutką warstwą pasty każdego dnia, bo zwykle nakładam ją tylko w sobotę- na co dzień wystarczyć musi odkurzacz i mop;) Kurz staram się ścierać często, choć nie nazwałabym tego pedantyzmem- ot, proza życia, bo paląc codziennie w piecu- w domu kurzy się bardziej. Balzak linieje niezależnie od estetyki, więc i z podstępną sierścią nauczyłam się żyć. Suszarka z praniem nie wdziera się w kadr głównie dlatego, że mam poddasze;) Kuchenny zlew umiejscowiony jest w ciemnym kąciku, więc nie nie grozi Wam widok szklanki odłożonej do mycia "na później"- bo i taka się czasem pojawia;) Ach, i jeszcze ogień też nie trzaska wesoło 24h- wiosenna aura za oknem skazuje go na jedynie nocne życie;)

Do czego zmierzam? Kiedy zaczynałam przygodę z blogowaniem, jak oniemiała wpatrywałam się w perfekcyjne wnętrza, jak żywcem wycięte z katalogów. Wyrzucałam sobie, że tak nie potrafię, że wciąż widać niedoskonałość. Otrzeźwienie przyszło z czasem, chyba w momencie zakupu nowego- wąskiego obiektywu;) Och, nie wątpię w istnienie perfekcjonistów w każdym calu- podziwiam, ale nie silę się na naśladownictwo. Mogę westchnąć w zachwycie nad czyjąś bielą totalną, względnie z dodatkiem czerni, ale nad wszystko wolę własną słodką śmietankę. Czasem pomyślę, że Kornelkowy pokoik świetnie wyglądałby w wersji z żurnala, jedynie z drucianym koszem wypełnionym drewnianymi eko klockami, względnie z pojedynczą plamą koloru w postaci myszki Maileg, ale nie oponuję, gdy z dziką radością rzuca się na plastik w wersji full color, który bynajmniej nie jest scandi, a raczej made in China- bo choć- owszem- wolałabym te piękne i stonowane klocki, to ja mam lat trzydzieści, a ona dwa i raczej nie wyrzucę czyjegoś prezentu tylko dlatego, że ofiarodawca nie skonsultował się z moim zmysłem estetycznym przed zakupem;)

Oczywiście nie zamierzam godzić się na wieczną pstrokaciznę i wraz z wiosennym remontem ze ścian dziecięcego pokoiku zniknie groszkowa pastelowa zieleń, a zabawki wylądują w identycznych koszach- to w ramach kształtowania gustu naszej córki;) Sama czasem się skuszę na gadżet modny, choć nie niezbędny, podążę też ślepo za lansowanym aktualnie trendem czy skopiuję "jedyne słuszne" rozwiązanie wnętrzarskie- nie wypieram się tego;) Ale przede wszystkim nie chcę się stać niewolnikiem mody- nie i już;)

Po tym przydługim wstępie mam dla Was kilka kadrów domowych pohuraganowych, czyli Kornelia w akcji w chwilę po sprzątaniu na okoliczność wizyty duszpasterskiej;)
Zaczyna się zawsze niewinnie- przynoszeniem zabawek w pobliże Balzakowego kosza.

Po chwili zabawki lądują w środku;)

A dziecię dla odwrócenia uwagi serwuje biedakowi dawkę czułości;)

I już bez skrępowania pakuje się do środka...

Wtedy zaczyna się koncert...


...z obowiązkowym kulminacyjnym LA LA LA LAAAAAAA!

Z zewnątrz- owszem, upodobania naszego dziecka są nader pstrokate, ale jaka jest przez to szczęśliwa:)




Na koniec zdradzę Wam pewien sekret- nasz salon i większość mieszkania wyglądają tak przez dużą część czasu;)


Miłego dnia, Kochani:)
Jak zrobić dywanik z futra - DIY

Jak zrobić dywanik z futra - DIY

Dzięki Wam udało mi się spojrzeć na moją łazienkę zupełnie nowym okiem;)
Owszem, jest mała, ale ustawna, nie mam wystających ze ścian rur czy innych kwiatków...
Chwilowo mam plan- dorobienie jasnoszarego szydełkowego chodniczka- rewolucji nim nie zrobię, ale powinien ładnie dopełnić całość:)

Lubię takie dodatki, które sama w sobie wydają się drobne, często powstałe niewielkim kosztem, ale w spojrzeniu na całość pozwalają odczuć olbrzymią różnicę. Czasem to wazon z kwiatami, czasami koszyczek lub jak dziś u mnie: nowe/stare futerko;)
O mojej fascynacji futrami we wnętrzach pisałam w poście o pielęgnacji naturalnych skór (klik) . Nie odczuwam potrzeby posiadania futrzanej kurteczki, ale we wnętrzach futerka mnie urzekają. Zniechęcające są ceny, więc ich nie kupuję, pewien wpływ mają też głosy obrońców praw zwierząt. Kiedy jednak Babcia postanowiła wyrzucić swoje stare futro z lisów- przygarnęłam je, bo w głowie narodził się PLAN. Kiedy byłam dzieckiem, a ponoć i wcześniej, prawdziwej elegantce wypadało mieć futro- przez większą część roku pieczołowicie chronione lawendą i naftaliną, wyciągane zimą dla zadawania szyku- głównie w niedzielę;) Babunia jednakowoż jest postępowa, a współczesne kurteczki leciutkie, futrzak więc dawno już poszedł w odstawkę;)

Zaczęłam od odprucia podszewki i ociepliny:

Jak mniemam to jakieś notatki kuśnierza;)

Trochę się z tym zamordowałam, ale uzyskałam spore pole do popisu:

Nie chciałam ciąć tak całkiem od ręki, za szablon posłużyła mi więc owcza skórka:

Szablon potraktowałam jedynie orientacyjnie, docelowy dywanik jest bowiem większy od niego:

Do cięcia posłużyły mi równie archaiczne, ale wciąż szalenie ostre nożyce:)

I efekt końcowy:


Dywanik trafi do kącika kawowego, gdzie posadzka wybitnie domagała się ocieplenia- jutro czeka nas kolęda, a w piątek w końcu zamierzam rozebrać choinkę;)


I na koniec kilka uwag, gdybyście zamierzały przerobić w ten sposób jakieś zapomniane futro:

Futro musi być w dobrym stanie i przede wszystkim nie tracić włosia. Nie może być również mowy o żadnych lokatorach w rodzaju moli;) Po przycięciu do pożądanego rozmiaru trzeba raz przy razie powyciągać ponadcinane włosy, a całość porządnie wytrzepać. Jak dywanik będzie się sprawował- zobaczymy, póki co zapowiada się dobrze:)

Coraz częściej przychodzi mi robić zdjęcia grubo po dwudziestej, więc i z lampami pogłębiam komitywę. Zdjęcia wciąż nieidealne, bo wiele nauki przede mną, ale patrząc na swoje zdjęcia chociażby sprzed roku- różnicę widzę olbrzymią:) 

Na koniec- garść moich hiacyntów, które pięknie zaczęły rozkwitać:)


 Tradycyjnie już też zachęcam Was do zabezpieczenia cebulek po przekwitnięciu, by i w przyszłym roku cieszyły- instrukcję postępowania znajdziecie tu - klik:)

Dobrej nocy:)


Problem(?) małej łazienki.

Problem(?) małej łazienki.

Dziewczyny- dziękuję Wam ogromnie za wszystkie piękne, osobiste i zaangażowane wpisy pod ostatnim postem.

Świadomość, że podzielacie mój punkt widzenia, że jesteście w podobnej sytuacji - jest bezcenna.

"Siedzenie w domu" to trudny temat, często spleciony ze stratą pracy, chorobą swoją czy dziecka lub milionem spraw nienazwanych, a bardzo istotnych. Budzi kontrowersje, wyzwala skrajne emocje,nierzadko dla nas jest niejednoznaczny.

Sama byłam "oskarżana" o "siedzenie" w domu, co czasem jest absurdem, bo w żadnym momencie (poza pierwszymi sześcioma poporodowymi tygodniami po cc) nie porzuciłam całkowicie pracy zawodowej- pracuję po prostu mniej niż przed ciążą, a niektórym to wystarczy do zaszufladkowania. Z tematem "siedzącym" związany jest inny, na co zwróciła uwagę Inka- kiedy pracujemy zawodowo, a mimo to znajdujemy czas i dla rodziny, domu czy pasji- też jesteśmy złe, bo przecież "ty to się chyba nudzisz?"- ale to już temat na inny post;)

Chciałabym, by ten pierwszy post zapoczątkował kolejne- pewne drzwi w głowie się otworzyły, a wraz z nimi zniknęły obawy, czy to, co za nimi siedzi, to "dobre" tematy na bloga. I za to Wam dziękuję:) 


Dziś jednak jeszcze wszystkiego nie poukładałam, więc będzie raczej wnętrzarsko, choć pomieszczenie, do którego chciałabym Was zabrać nie jest moim ulubionym. Mam na myśl łazienkę. Przesadą byłoby powiedzieć, że jej nie lubię, raczej jestem wobec niej obojętna- przynajmniej przez większą część czasu;) Kupując dwa i pół roku temu mieszkanie, wiedzieliśmy, że jest mikroskopijna- zwłaszcza w odniesieniu do wielkości całego mieszkania- ma zaledwie 3,8 m2. Jednak na górnym piętrze jest miejsce na drugą, którą w przyszłości mamy zamiar stworzyć, więc nie odstraszyło nas to. Pierwotnie znajdował się w niej prysznic (90x90 cm)- rozwiązanie idealne dla żyjących szybko bezdzietnych, a tym bardziej dla ciężarnej i zajmujące niewiele miejsca. Problem pojawił się, kiedy Kornelka dobijała do roczku, przestała mieścić się w dziecięcej wanience, a pod prysznic nie pozwalała się wsadzić, nawet w naszym towarzystwie. Zapadła decyzja- wstawiamy wannę. Padło na narożnikową jako zajmującą mniej miejsca i w opcji do zabudowy. Dobranie płytek pasujących do tych ze ścian i podłogi nie było łatwe, zdecydowaliśmy się więc na mozaikę z kamienia. Zresztą same płytki to osobny temat- zniosłabym nawet ten seledyn na podłodze, gdyby nie kokardy- przypominają mi angielskie torty, a cukiernicze nawiązania dla kogoś, kto wiecznie jest przed, po albo w trakcie diety- nie są mile widziane;) Póki co jednak nie jestem gotowa na kucie wszystkiego i robienie od nowa, więc wszystko jest, jakie jest. Zniosłabym nawet bałagan, ale "fachowców"- chwilowo nie;) Pokażę Wam kilka kadrów:





Poza najpotrzebniejszymi kosmetykami, starałam się jak najwięcej pochować- tu dobrze sprawdzają się dwie proste białe szafki z castoramy. Wiklinowy kosz na pranie przemalowałam na biało, znalazło się też miejsce dla dwóch moich koszyków:



Wprawne oko zauważy latarenki i kominek- ostatniego lubię używać zamiast syntetycznych odświeżaczy, a latarenki prawdę mówiąc służą głównie ozdobie- rzadko mam czas na leżenie w wannie;)

Czytałam dziś o możliwości malowanie płytek łazienkowych, np. farbą Hydropox (tu - klik- znajdziecie ciekawy post o malowaniu glazury) i jest to opcja dość kusząca, jednak zbyt nisko oceniam swój talent malarski, by się na nią porywać;) Póki co więc wszystko zostanie niezmienione, choć jednak czegoś mi brak. Może mały szydełkowy/sznurkowy dywanik pod kolor koszyków?

Celem podsumowania- tak mały rozmiar łazienki ogranicza- w naszej niemal niemożliwe jest wstawienie słusznych rozmiarów pralki. Wannę też wolałabym większą, ale i tak wolę ją od prysznica (zwłaszcza przy małym dziecku). Czym mniej rzeczy na wierzchu- tym lepiej, bo nawet niewielka ilość dodatkowych przedmiotów natychmiastowo i wyraźnie zagraca wnętrze.

A jakie są Wasze łazienki? Wielkie, z wymarzonym przeze mnie oknem (w tej przyszłej górnej łazience mam spore dachowe:)? Czy może mikroskopijne jak moja? Jak poradziłyście sobie z ich urządzaniem? Planowałyście je same czy zastałyście z mieszkaniem? A może planujecie remont? Jestem szalenie ciekawa:)


W związku z przedwiosenną aurą za oknem, w tym roku wcześnie rozpoczęłam noworoczny detoks;) Od idei "bycia na diecie" staram się odchodzić, skłaniam się bardziej ku większej ilości warzyw w diecie- lekki żołądek to wszak lżejszy sen:)



Roszponka stała się dla mnie alternatywą sałaty- nie przepadam za tą jałową zimową, a rukoli nie znoszę;) 

Już 22, a ja wciąż nie mam kolacji dla M.- uciekam zatem tworzyć;) 

Dobranoc:)