Chlebowe opowieści.
Uwielbiam pieczywo, zwłaszcza świeży, jeszcze gorący chleb. Nieważne, że parzy spierzchnięte usta, że w głowie wciąż żywy przekaz z dzieciństwa "dostaniesz skrętu kiszek", że skórka bywa dla dziąseł boleśnie chrupiąca... Kocham ten smak, często już inny niż ten z dziecięcej arkadii, gdy na wsi ciocia piekła go w piecu chlebowym, ale wciąż budzący do życia wspomnienia. Jest w nich pachnące łąką mleko w metalowych kankach, gęsta śmietanka ubijana na najlepsze w świecie masło, nieidealny w kształcie pomidor zrywany z krzaczka i myty pod pompą. Jest też mąka, dwadzieścia lat temu wciąż jeszcze przywożona wprost z młyna, gliniany garnek z zakwasem i wielkie kwadratowe bochny pieczone na liściach- czasem chrzanu, a czasem kapusty. Ten chleb, pieczony zawsze w sobotę, starczał na cały tydzień- choć po dwóch dniach tracił chrupkość, pozostawał wciąż smaczny. Latem jedliśmy go z masłem, pomidorem i grubą kamienną solą, zimą przychodził czas smalcu i kiszonych ogórków. Noszę wciąż w sobie pamięć tych prostych smaków, coraz częściej staram się je odtwarzać- bo wspomnienia czasem bledną, a chcę je ocalić dla Kornelki. Z jednej strony to mój prywatny sprzeciw wobec zalewu konserwantów i wysokoprzetworzonej żywności- dlatego kiszę ogórki, nastawiam zakwas chlebowy, na żur czy barszczyk, robię konfitury czy domowe wędliny. Z drugiej- kieruje mną sentyment. Bo tamte zapachy i smaki to skarby z tych lat najmłodszych, choć już świadomych, to beztroska wiatru we włosach i radość z plecenia wianków, to czas prawdziwie wolny, przeżywany tym głębiej, że bez pośpiechu... To chwile gdy wszystko "mogłam"- opozycja dzisiejszego "muszę". Urodzona i wychowana w mieście- na wsi do dziś jestem trochę jak pies spuszczony z łańcucha czy ptak uwolniony z klatki. Ciocia i jej chleby pachnące od lat są czasem przeszłym, żyjącym w sercu. Kilka przepisów zostało w starych zeszytach- przepisałam je z pietyzmem i staram się wcielać w życie. Czasem dodam słonecznik, czasem garść rozmarynu czy łyżkę czarnuszki - płaczę ze szczęścia nad tym moim chlebem własnym - to cudowne rozrzewnienie:)
W moim domu rodzinnym chleba się nie piekło - mieliśmy "swojego" piekarza i tylko ze wsi zawsze wracałam z zawiniętym w serwetę bochenkiem. Po wyjeździe do Szkocji to chleba brakowało mi najbardziej- prawdziwego, pachnącego, z chrupiącą skórką. I wtedy nauczyłam się je piec. Czasem kruszyły się w rękach, czasem środek był wielkim zakalcem z "modną" czernią w postaci spalonej skórki. Jednak z każdym kolejnym szło lepiej:) Po powrocie bywało różnie, jednak odkąd nasze dziecko zainteresowało się pieczywem- staram się piec znów, odkurzam receptury, walczę o nieuśmiercanie zakwasu. Ostatnio trafił do mnie rzymski garnek- krążył w rodzinie od lat, przywieziony przez kogoś z italskich wojaży, przez nikogo nieużywany, przekazywany na zasadzie "a nuż wam się przyda". Cóż, u mnie zostanie na dobre;) Nie jest to oryginalny niemiecki Roemertopf, ale w ciągu dwóch dni piekłam w nim już trzykrotnie i zakochałam się na zabój:)
Trafił mi się egzemplarz w dolnej części szkiwiony, więc nie ma najmniejszego problemu z wyjęciem upieczonego bochenka.
Garnek rzymski to gliniane naczynie z pokrywką w kształcie klasycznej brytfanki. Można w nim przyrządzić niemal wszystko- od chleba i ciast, przez mięso i ryby, aż do zapiekanek i zup (tak, na przykład gulaszową:) - i to bez tłuszczu. Pamiętać trzeba o dwóch rzeczach- przed użyciem moczymy garnek około 20 minut w zimnej wodzie po czym osuszamy ściereczką i ZAWSZE wstawiamy go do zimnego piekarnika.
Moim rzymskogarnkowym debiutem był chleb gryczany- pożarliśmy go szybko i na gorąco, więc ostały się tylko zdjęcia z przygotowań;)
Druga była szynka - zasypana dzień wcześniej przyprawami, do pieczenia obłożona plastrami cebuli, ćwiartkami jabłek i kawałkami czosnku:
Poza cudownie kruchym mięskiem wszystko się rozpadło, więc zmiksowałam cebulkę z jabłkiem i powstał wyborny sos- nawet zdążyłam z szybką fotką;)
Dziś pokusiłam się o chleb owsiany:
To zdecydowanie będzie mój faworyt:)
Mimo radykalnej zmiany sposobu odżywiania i trybu życia w ogóle, postanowiłam nie rezygnować całkowicie z pieczywa- ale spożywać wyłącznie to własnej produkcji:)
W ramach wiosennych (tak, stanowczo zielono mi już w głowie;) porządków, postanowiłam pozbyć się wielu rzeczy- głównie tych, które przytargałam z moich niekończących się starociowych wędrówek (i których ,nie wiedzieć jak, wciąż przybywa...) - na pierwszy ogień pójdą te, które stoją u mnie dłużej niż pół roku i co do których tracę nadzieję, że "coś z nimi kiedyś zrobię". Poniżej te, z którymi już dziś jestem gotowa się rozstać, ale na pewno nie zdążę ich dziś wrzucić do klamociarni;
Kamerdyner- niewątpliwie to praktyczna dekoracja stylowej sypialni, ale u nas jednak miejsca nie znajdzie;)
Mini stoliczek - Kornelka ma już nieco inny:
Półeczka/taca z przegródkami - ma po dwa haczyki do zawieszenia- w pionie lub w poziomie:
Patera - duża, masywna, lakierowana
Wysoki świecznik na grubą świecę - twórca nie przewidział w konstrukcji bolca na tę świecę, co przy małym dziecku stwarza zagrożenie;)
Drewniana podstawka pod gorące naczynia - mam już inną, trochę większą (ta jest pośrednia między talerzem obiadowym a deserowym)
Przedmiotów będzie więcej, ale muszę znów zacząć spędzać trochę czasu w domu, żeby je ogarnąć;)
Na koniec perełka, w której się zakochałam - z półką mam olbrzymi problem- jest wspaniała, dębowa, ma nawet moje wymarzone wgłębienia na talerze - to jedyny w tej chwili przedmiot, z którym nie chcę się rozstawać, jednak jest "ale" - jest bardzo duża, nie wiem, czy znajdę kawałek ściany, gdzie mogłabym ja upchnąć, a więc to rzecz do rozważenia;)
Ostatni jest stolik, ale ten zostaje, jest już oczyszczony przed malowaniem.
Wczoraj dotarła do mnie przesyłka od Tikkurilii, a w niej puszka Everal Aqua semi matt w odcieniu Arctic Fox - jestem szalenie ciekawa tego koloru:)
Słowo się rzekło, więc uciekam malować;)
Dobrej nocy, kochani:)
Narobiłaś smaka na taki chlebek ;)) Ja tez uwielbiam cieplutkie pieczywko i mam to samo wspomnienie z dzieciństwa co Ty: ostrzeżenie, że dostanę skrętu kiszek, że nie wolno....
OdpowiedzUsuńNiezłe starocie przechwyciłaś ::), ciekawa jestem efektu :)
Pozdrawiam gorąco!
miałam ostatnio jakąś blokadę do malowania, ale chyba forma mi wraca:)
UsuńCieplutkie, własnej roboty pieczywo- palce lizać :) Niezła kolekcja Ci się uzbierała "staroci ", niektóre okazy bardzo ciekawe jak podkładka czy kamerdyner. Spokojnej nocy !
OdpowiedzUsuńtak, ciepłe, z masłem, które rozpływa się na kromce- to lubię:)
UsuńPięknie piszesz o chlebie. Ja właśnie dostałam przepis na chleb dośc prosty to pewnie go wypróbuję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMój też jest prościutki- tylko mąka owsiana, drożdże, woda i sól:)
UsuńZdecydowanie wolę swój chlebek :) Ja piekę orkiszowy z kaszą gryczaną , rewelacja :) Oj zaszalałaś kobieto na zakupkch :) Daj znac jak sprawdziła się farba, czy faktycznie daje fajny mat :) Ściski :)
OdpowiedzUsuńmnie zaskoczył - pozytywnie- smak chleba z maki gryczanej,bo pierwszy raz jej używałam:)
UsuńCudowny chleb, garnek jeszcze bardziej cudowny.
OdpowiedzUsuńMuszę wrócić do pieczenia chleba.
Ilonko, pięknie piszesz...
Martita
W pieczeniu chleba jest jakaś magia:)
UsuńPanna Matka też piecze...i przepis na szynkę kradnie od Ciebie i jutro go zrobi!
OdpowiedzUsuńAle chleby piękne, jutro zrobię i swój!
to wielka przyjemność:) A szynka wychodzi wspaniała i nawet przypalenia nie trzeba się bać:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSwój chleb piekę cały czas. Jedynie dziecko sie domaga białego ze sklepu. A przecież nic nie zastąpi tego, który wiem, z czego powstał.
OdpowiedzUsuńnasza malutka ma różne dni- czasem zjada nasz chlebek, czasami domaga się sklepowej białej bułki:)
Usuńprzesadziłaś z tym postem!!! qrcze, ale mi się takiego domowego chleba zachciało...
OdpowiedzUsuń:D
to marsz do kuchni i piecz:)
UsuńMniam, aż pachnie :) A malowania zazdroszczę. Ja nie mam ostatnio czasu i zaniedbałam swoje prace :( A w głowie ciągle więcej i więcej....
OdpowiedzUsuńu mnie też czasu jak na lekarstwo, odkąd wróciłam do pracy, czasem tylko skradnę kilka nocnych godzin;)
UsuńPiękne to naczynie:) a ten chlebek musiał być przepyszny... bardzo lubię taki chlebek domowy:)
OdpowiedzUsuńściskam Ilonko
Natalko- był i jest- bo właśnie stygnie kolejny:)
UsuńJa też piekę własny, ale nie powiem kupuję również:) Podziwiam Cię Ilonko za wytrwałość w diecie:) Oby tak trzymać.. P.S - śliczny nożyk do masła;) Pozdrawiam Cię najserdeczniej jak mogę:)
OdpowiedzUsuńPiękny tekst o chlebie :)
OdpowiedzUsuńTeż mam takie wspomnienia - moja nieżyjąca od bardzo dawna Babcia, śmietana chłodząca się w studni, masło o smaku nie do odtworzenia, sześć wielkich okrągłych bochnów, nieustające zdziwienie dziecka z miasta - jak to możliwe, że wkłada się je do pieca tak na żar, nie do 'czystego' piekarnika...
Od kilku lat nie kupujemy pieczywa. Ale moja piekarska ewolucja zaprowadziła mnie do chleba czysto żytniego. Bez ziaren, ozdobników, dodatków - mąka, woda, sól, tylko kminek na wierzchu. Po kilku latach szukania smaku, czegoś nowego, innego, eksperymentowania, łamania zasad i ustalania własnych. Teraz jest utylitarnie: chleb do jedzenia. Cztery foremki wypełniające ciasno piekarnik. Zapas na tydzień, dwa, czasem na dłużej. Chleb bardzo powszedni.
Jak mam czas i fazę, żeby było odświętnie, to zamiast foremek do piekarnika idzie kamień, a okrągłe, formowane chleby pieką się jeden po drugim, kolejno. I smakują zupełnie inaczej, chociaż ciasto jest zupełnie takie samo :)
Ilonko kiedy Ty znajdujesz czas na to wszystko???? podziel sie patentem bo dla mnie doba z krótka:)
OdpowiedzUsuńDzien dobry, chciałabym zapytać o cenę wysokiego świecznika na grubą świecę- z góry dziękuję za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńA.
zjadłaby takiego chlebusia :)
OdpowiedzUsuń