Powrót.

Witam się z Wami po długiej przerwie - najdłuższej w historii bloga...
 Dziś będzie bardzo osobiście,  więc jeśli nie lubicie takich opowieści - zaczekajcie na następny post- obiecuję, że nieprędko powrócę do takiej prywaty.

Dzwońcie,  piszecie, pytacie - skąd to zniknięcie?
I choć nie lubię mówić o swoich słabościach- czuję, że winna jestem kilka słów wyjaśnienia.
Wiem, że można programować posty i będą się publikowaly automatycznie, ale tego właśnie chcę uniknąć - zbyt wiele ten blog dla mnie znaczy, by go tak...zrobotyzowac...

Spokojnie - nie umieram, nie jestem w ciąży, nie pochłonęła mnie nawet proza życia.  

Od kilku lat tkwię w toksycznym związku z potworem.
Na imię mu Hashimoto. 
Przeważnie jakoś sobie z tym radzę- kluczowe jest właśnie "jakoś".
Wiecie, jeszcze kilka lat temu, słysząc "problemy z tarczycą" w głowie miałam dwa stereotypowe skojarzenia - nadczynność=chudniemy,  niedoczynność=tyjemy. I tyle. 3,5 roku temu okazało się, że to jednak coś więcej.

Zaczyna się niepostrzeżenie.

Słabość.
Coraz większa słabość.
Z czasem brak sił na cokolwiek.
Wstanie z łóżka to wyzwanie, podniesienie kubka z kawą - poważny wysiłek.
 Infekcje powracające jak bumerang.
Kołatanie serca i wieczne poczucie niepokoju, które oplata siatką paniki tak, że obawiasz się czasem wyjść z domu.
Trzęsące się dłonie.
Zawroty głowy tak silne, że marzysz o starej dobrej migrenie.
Opuchnięte ciało - najpierw dłonie,  potem twarz, kostki, brzuch...
A potem waga, która niepostrzeżenie idzie do góry - i nieważne, że na początku starasz się z tym walczyć.
Metabolizm zwalnia, masz coraz mniej siły, by ubrać się i iść poćwiczyć,  więc zwalnia jeszcze bardziej, waga znów rośnie, ubrania magicznie i podle się kurczą,  nie możesz już na siebie patrzeć.
Nie sposób zmusić rozbieganych myśli do skupienia.
Albo odwrotnie - popadasz w jakiś marazm, całkowicie jałowy i bezmyślny.
Bierzesz do ręki książkę i przytomniejesz po trzech godzinach wciąż wpatrując się w "dawno, dawno temu..."
Bezsenność, nawet gdy rozum i ciało aż krzyczą, że chcesz spać.
Czasem mały zryw, gdy wydaje się, że możesz wszystko, robisz milion planów, z których nazajutrz już nic nie wynika, a Ty stwierdzasz, że jesteś do niczego.
Czasem, gdy snujesz się przez życie jak żałosny strzęp dawnej siebie, zamiast odrobiny empatii napotykasz jedynie brutalne "Weź się ogarnij" - pół biedy, gdy od tych, na których Ci nie zależy...
Tak to w skrócie wygląda.

Jestem szczęściarą - mam wsparcie Męża i dwóch cudownych lekarzy, którzy pilnują, by załamania formy nie przychodziły zbyt często i dały się (względnie) szybko opanować.

A piszę o tym wszystkim z ważnego powodu - nade mną nie ma się co litować - nie ja pierwsza, nie ostatnia, a od tego się nie umiera. Jednak problemy z tarczycą są coraz bardziej powszechne i dotykają coraz młodszych kobiet - często już dwudziestolatek. Prowadzą czasem do małych-wielkich prywatnych dramatów - takich jak choćby niepłodność czy depresja. Najgorsze, że z zewnątrz często tego nie widać, a i my same bagatelizujemy - bo przecież to tylko zmęczenie, bo jesienią choroby to norma (a i zimą czy wiosna także, prawda?), bo może coś w tym jest i faktycznie się rozleniwiłam. 

Jeśli powyższy zestaw objawów czy choćby większość z nich u Was występuje i trwa zdając się nie mieć końca - zapiszcie się na wizytę. Endokrynolog nie gryzie, często pomocny będzie dobry ginekolog. Wiem, część z Was powie, że szkoda czasu, że to pewnie minie. Ja mówię - szkoda zdrowia i życia, które przez to choróbsko ucieka między palcami. Warto przez pierwszą wizytą zrobić komplet badań - TSH, fT3, fT4, PRL, TPO i TG - USG lekarz najczęściej robi na miejscu. Nie warto się też jeżyć, gdy zasugeruje pomoc psychologa - bo Hashi często jest przykrym następstwem długotrwałego stresu, a by na dobre zacząć z nim walkę - trzeba pokonać inne demony.

Ostatnie tygodnie pozwoliły mi dojść do siebie. 
Bilans teoretycznie jest mało imponujący - nie robiłam niemal nic, ale jedno mi wyszło - mam siłę, by ŻYĆ :) I to tylko się liczy. 

Od kilku dni nadrabiam zaległości i wracam do siebie takiej, jaką lubię- odpisałam niemal na wszystkie maile, wysłałam zaległe paczki, tydzień temu odważyłam się wystąpić z Kasią Twoje DIY i Agnieszką, czyli Panią Kredką w DDTVN, gdzie tworzyłyśmy bajeczne wełniane koce XXL. 

Teraz czas na posty, których trochę się nazbierało, a które bardzo chciałabym opublikować:)

Najbliższy - już w sobotę :)





17 komentarzy:

  1. Życzę Pani dużo zdrówka. Też miałam problemy z tarczycą. Póki co problem okiełznany. Najważniejsze to nie tracić chęci i siły do życia. Oby uśmiech jak najczęściej gościł na Pani twarzy. Czekam na kolejne posty i pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ilonko powodzenia Kochan wytwałości i siły

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam ten filmik z DDTVN, ale Cię nie poznałam! Może winne jest też to, że oglądałam bez głosu w telefonie... Skupiłam się na tych kocach, które są mega fajne :) Cieszę się, że mimo choroby realizujesz różne projekty. Trzymam kciuki za Twoje zdrowie i życzę powodzenia! :)
    Przesyłam moc uścisków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczerze to sama się sobie niezbyt podobam i nie bardzo przypominam obecnie siebie taką, jaką lubiłam najbardziej, ale wierzę głęboko, że to jednak przejsciowe😉

      Usuń
  4. ...dziękuję za link do programu...mojej Zosi oczy z orbit wychodziły jak jej pokazałam co "ciocia" Ilonka robi :)
    POZDRAWIAM CIEPŁO...wracaj, wracaj jeśli już możesz :) bez Ciebie mało inspirująco ;) haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justynko - powoli będę wracała na pewno - wciąż najgorsze jest to zasypianie w najmniej spodziewanych momentach i problemy z usłyszeniem pietnastego budzika, ale pracuję nad tym😉

      Usuń
  5. Współczuje...i mocno trzymam kciuki za wytrwałość i siłę w pokonywaniu tego co trudne !!!
    A koce cudowne, jak wszystko co tworzysz, nie zawsze komentuję, ale zawsze z chęcią do Ciebie zaglądam , tak więc czekam na więcej..:)
    Pozdrawiam ciepło i serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatko, dziękuję 😊 Bywają paskudne chwilę, ale to nie jest coś, z czym nie da się żyć. Tylko czasem trzeba bardzo zwolnic- i teogo nie lubię, ale ćwiczę cierpliwość 😉

      Usuń
  6. Ilona dużo sił! <3 Cieszę się, że zdecydowałaś się napisać o swojej chorobie. Może komuś to Twoje doświadczenie pomoże. Bardzo się cieszę, że choć na chwilę mogłyśmy spotkać się w Warszawie w takich okolicznościach :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszka,choć tak krotkie- to było świetne spotkanie super babek 😉 Potrzebowałam wiele czasu, by zrozumieć, że to nic wstydliwego, a świadomość mechanizmów tego chorobska nie jest zbyt powszechna i wiele kobiet nawet nie wie,że mogło je także dopaść

      Usuń
  7. życzę dużo siły i zdrowia....enerii do życia i tworzenia...czekam na sobotniego posta...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spóźniony,ale się pojawil😉 Najgorsze w tym paskudztwie jest dla mnie właśnie częste uczucie zmęczenia czy wręcz niekontrolowane opadanie z sił, ale powoli zaczynam sobie z tym radzić, choć trzeba się oszczedzac😊

      Usuń
  8. Czytałam kiedyś o tej chorobie, dlatego,że osoby przychodzące do naszej placówki medycznej dość często mówili, że się z nią zmagają. Myślę, że w dzisiejszych czasach łatwiej można ją zdiagnozować niż kilkanaście lat temu. Szczery wpis,pełen prawdziwego bólu, który Ci towarzyszył...Życzę Ci dużo zdrówka i sił, sił przede wszystkim!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam, znalazłam tego bloga przed momentem, szukając instrukcji robienia wianka. Nie wiem czy Pani zna i korzysta, ale warto na pewno wejść na stronę qchenneinspiracje.pl. Tam na pewno znajdzie Pani wiele cennych informacji dla siebie! Wszystkiego dobrego! I dziękuję za instrukcję przy okazji!
    ola

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz - każde Wasze słowo jest dla mnie niezwykle ważne. Masz jakieś pytania - zostaw swój email - odpowiem na pewno.