Gdy Miłość budzi o czwartej nad ranem... Metamorfoza starej tacy.

W rozsądnych dawkach, nawet kicz mi niestraszny, choć zdecydowanie  najłatwiej znoszę ten  grudniowy. Inwazja serduszek i czerwonych piórek już mniej do mnie przemawia, zwłaszcza w zestawach z pseudokoronkową bielizną czy bokserkami z trąbą... To wszystko jednak rzecz gustów, a o tych nie dyskutuję:) Kto ma potrzebę - niech świętuje czternastego, a niechby tylko ku uciesze handlowców. Mówiąc o miłości, nieraz ciężko uciec od patosu. Nie potrzebuję wielkich słów, a gdyby Szanowny Małżonek zaczął coś prawić wierszem, pewnie pomyślałabym najpierw o uderzeniu w głowę, może nawet rozważyłabym pokój bez klamek. Bo dla mnie Największe zawiera się w rzeczach małych. W mleku do kawy, o którym sama wiecznie zapominam. W umytych oknach, które na mnie musiałyby czekać zbyt długo. W tulipanach z lidla, by wazon był zawsze pełny, bo tak właśnie lubię. W komodzie wywoskowanej na błysk, bo nikt inny nie zrobi tego tak idealnie. W koszu pełnym drewna. I nawet w tych pytaniach "a co chcesz na urodziny?", bo wiem, że to nie brak weny, starania czy dociekliwości, a szczera chęć obdarowania dokładnie tym, o czym marzę.

W sobotni wieczór, podpuszczona POSTEM MAGDY O SZUKANIU WŁASNEGO STYLU (polecam, przeczytajcie koniecznie!) , pomyślałam przewrotnie, że pokuszę się rano o "łóżkową" sesję, wszak walentynki to idealna okazja. Kornelia chyba przejrzała mnie telepatycznie, bo wpakowała się nam do łóżka już o czwartej nad ranem. Plus - przywędrowała jedynie z Osiołkiem i poszła spać, resztę doniosła po siódmej;)

Trudno, muszę pogodzić się z tym, że nasze łóżko z lotu ptaka mało jest sexy, że len zastąpiłam praktyczną bawełną, że kwiatek, choćby i singiel, niewątpliwie zafundowałby nam mini-prysznic, a kawie trzeba robić zdjęcie na szybko, bo podzieli jego los...

Tak naprawdę niezbyt często zdarzają się nam łóżkowe poranki, w komplecie udaje się jedynie w niektóre niedziele. Zwykle jest tak, że staramy się nadrobić nieco zaległości z tygodnia i spać jak najdłużej - nawet ze skaczącą po nas Kornelką nad głową... Nie będą odkrywcza, ale te chwile są po prostu bezcenne:)

Odkąd nasze dziecię ma swój pokój - udało nam się znacząco ograniczyć wędrowania zabawek po mieszkaniu. Jest jednak wyjątek - w łóżku (naszym, rzecz jasna;) niemal codziennie coś znajdujemy;)
Korelka jest wierną fanką Maszki, a piskom radości nie było końca, gdy znalazła tę układankę pod choinką. I choć sama pamiętam podobne z dzieciństwa i pomysł uważam za świetny, tu mam pewne zastrzeżenie - po dwóch miesiącach pojawiło się sporo przetarć . Ale to chyba tylko mi przeszkadza;)

A to już gra dla mnie;)
Zawsze chciałam mieć drewniane domino, nawet zastanawiałam się ostatnio, czy dałabym radę je sobie zrobić... I mam - drewniane, prawdziwie vintage, po prostu idealne - to właśnie jeden z tych drobiazgów rangi mleka do kawy;) Z nim nawet krwistoczerwone serce na patyku nie może się równać;)

Zaraz uciekam, naszła mnie bowiem myśl, czy aby nie da się reanimować kilku starych desek, które Babcia przeznaczyła do spalenia, a ja cichaczem wyniosłam;) Jeden z moich świątecznych prezentów sprawdza się rewelacyjnie i w tym też chyba pomoże;)
W OWOCOWYM POŚCIE tłem była odratowana ostatnio taca - jak na złość usunęłam zdjęcie "przed", ale tu mała relacja z jej reanimacji:
 Pierwszy raz zetknęłam się ze szlifierką z prostokątną stopą, ale jestem nią zachwycona - szybko i sprawnie szlifuje duże powierzchnie, a przy tym pyli naprawdę nieznacznie. Dla zainteresowanych - to BOSCH PSS 200 AC.
 Szlifowałam zarówno laminowany środek, jak i drewniane boki - wcześniej były jedynie lakierowane.
 Po szlifowaniu całość przetarłam wilgotną gąbką z płynem do naczyń, a później ściereczką nasączoną rozpuszczalnikiem. Boki szczelnie obkleiłam taśmą malarską...
 ...i pomalowałam MULTISPRAYEM ŚNIEŻKI
 Pozytywnie zaskoczył mnie krótki czas schnięcia i niezbyt intensywny(jak na lakier) zapach. Choć przyznaję, że idealnie gładka powierzchnia nie była dokładnie tym, o co mi chodziło, nałożyłam więc drugą warstwę lakieru i kiedy podsechł, ale wciąż był lekko klejący w dotyku - całość potraktowałam szmatką nasączoną olejem sezamowym - powierzchnia stała się lekko chropowata i wyraźnie "postarzona".
Drewniane części przetarłam natomiast mieszanką oleju sezamowego i octu balsamicznego, dzięki czemu nabrały lekkiego połysku i lekko się przyciemniły.
I jeszcze efekt końcowy dla przypomnienia:

Teraz już naprawdę uciekam;)

Miłego popołudnia:)



10 komentarzy:

  1. jak zwykle udana metamorfoza, uwielbiam Twoje działania, zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zbyt często zabieram się do nich z wielkim opóźnieniem, ale robię, co mogę;)

      Usuń
  2. :) zabawkami Kornelki to i ja bym się chętnie pobawila :)
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Udana, bardzo udana metamorfoza.
    Pozdrawiam najserdeczniej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja Łucja też uwielbia Maszę :) I też przychodzi do naszego łóżka. Ostatnio prawie co noc :) Ale zabawki zawsze wieczorem wędrują do jej pokoju. Porządek musi być! :) Co do tacy wyszła genialnie :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas niby też zawsze wieczorem wracają, ale zawsze coś w nocy przemyci z powrotem;) A Masza jest the best:D

      Usuń
  5. No i wyszło pięknie - super migawki :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz - każde Wasze słowo jest dla mnie niezwykle ważne. Masz jakieś pytania - zostaw swój email - odpowiem na pewno.