Piękno drobiazgów...

Piękno drobiazgów...

Kochani, serce mi rośnie na tak ciepłe przyjęcie akcji "Polecamy bez reklamy":) Dlatego już dziś mała zapowiedź następnej odsłony;)

Tak! Beatka z Hungry for ideas tworzy nie tylko piękne deski i odnawia meble, ale dziś nic więcej nie zdradzę;) Bo dziś - zwyczajnie się chwalę- bezczelnie i po całości;) 

O pięknych deskach z pracowni AFTER BETTER marzyłam od miesięcy - i w końcu złożyłam zamówienie. Jedna deska wydała mi się niewystarczająca, stąd pomysł na komplet - świetnie się nawzajem uzupełniają:)

Choć mojej kuchni daleko do ideału- myślę, że świetnie wpasowały się w klimat, jaki usilnie próbuję w niej stworzyć... Zresztą ta kuchnia, to temat-rzeka. Ale już za kilka miesięcy demolujemy wszystko do zera - będzie eklektycznie - i rustic, i retro, w planach jest nawet... Ikea;)

Powiecie, że to tylko deski, ale naprawdę- nawet zwykła kanapka - pięknie podana - smakuje lepiej:)

Jak widać - moje cottonki wylądowały w kuchni - a powód nader prozaiczny - awaria oświetlenia pod szafkami. I to raczej nie do usunięcia, bo to system sprzed 17 lat i nie sposób nawet wymienić żarówek. A że ostatnio jakby się opatrzyły i leżały od kilku miesięcy w szafie (po części schowane przed Kornelką, którą złapałam kilka razy na próbach żonglowania) - postanowiłam zawiesić na próbę, bo lubię delikatne, ciepłe światło o zmroku - i zostaną w tym miejscu, tak bardzo podoba mi się to rozwiązanie:) Bo kto powiedział, że pasują tylko na salony czy do sypialnianych pieleszy?


Czy w mroku wieczoru, czy świetle dnia - nadają kuchni charakteru:)
Z tymi kulkami jest tak, że łatwo uzależniają. Mogą nieco spowszednieć, ale wraca się do nich, z radością  tworząc nowe aranżacje. I tak!, przyznam się, zamarzył mi się kolejny zestaw, tym razem pastelowy z jakimś pojedynczym akcentem pełnym "pazura" - takiego właśnie oświetlenia brak mi u Kornelki. Może więc uda mi się pozaklinać trochę los - na forum Blogów Wnętrzarskich trwa właśnie konkurs z nagrodą w postaci łańcucha kulek od cottonballlights.pl ,a przez cały listopad można je kupić z dziesięcioprocentowym rabatem na hasło "blogiwnętrzarskieCBL". Zaciskam kciuki do bólu i czekam na wyniki;)

A skoro o konkursach mowa - często zdarza się Wam brać udział? Mi wręcz przeciwnie, jakoś brakowało mi do nich szczęścia i w końcu się zniechęciłam, trochę na zasadzie "Ileż w końcu można próbować?" Ale podkusiło mnie ostatnio, pierwszy raz na instagramie, nie wiem, to chyba przeczucie - i spotkała mnie miła niespodzianka- w dodatku w dniu, który zaczął się gorzej niż źle... Od kilku dni moje plecki cudownie podpiera bawełniana poduszka od Ohoo! Style:)
W tle moja PODUSZKA ZE SWETRA - w takim towarzystwie wypada nieco blado, ale zdradzę Wam, że dwie kolejne czekają na przedstawienie, a jedna- na wypełnienie - zakochałam się tej jesieni w warkoczach:)

Zaś na koniec - nie o szczęściu czy o nadziejach, ale znów mała przechwałka z jeszcze jedną zapowiedzią -  jesiennej sesji z szydełkową chustą w tle;)

POLECAMY BEZ REKLAMY -> Sandrynka. Mieszkać w tutorialu.

POLECAMY BEZ REKLAMY -> Sandrynka. Mieszkać w tutorialu.

Dzień dobry! 

Opowiadając Wam o ASI I MANUFAKTURZE FALBANEK (klik) wiedziałam, że nie chcę poprzestać na tym poście. Że dość mam nachalnej reklamy - tym bardziej natrętnej, im bardziej (pozornie) ukrytej. Że rozdrażnienie postami ze starannie odmierzoną dawką rodzinnego "autentyzmu", okraszoną zachętami dla sponsorów- osiągnęło apogeum. Zdrowy rozsądek zwyciężył i w wiele miejsc przestałam zaglądać. Ale to jednak mało, chcę czegoś więcej. Stąd pomysł akcji POLECAMY BEZ REKLAMY. Bezinteresownie. Szczerze. To, co znamy lub co nas zachwyca. Bez ukrytych intencji w stylu "Widzieliście już nowy post u (twórcy) X? Wspaniała deska/torba/koc/dywan/broszka/stołek/kubek/cokolwiek - widziałabym ją u siebie, genialnie by pasowała". Bo owszem, tworzenie od czasu do czas "listy życzeń" ma sens, mi samej pomaga np. zaplanować zakupy, ale w swej podejrzliwej naturze nie do końca wierzę w szczerość tej cykliczności;) Być może uda mi się stworzyć dla tej inicjatywy ładny baner - być może, bo- przyznaję - nie jestem w tym dobra;) Na pewno już dziś zachęcam Was do dzielenia się ze swoim czytelnikami adresami tych blogów, które polecacie, gdzie znajdujecie inspiracje czy niezwykłe rękodzieło, gdzie po prostu lubicie zaglądać. Bo warto:)


A dziś przedstawiam Wam Sandrę.

Na pewno wielu z Was zna jej bloga SANDRYNKA - HAND MADE. Łatwiej byłoby powiedzieć, czym się nie zajmuje lub czego nie tworzy, choć prawdę mówiąc musiałabym się mocno zastanowić, by znaleźć cokolwiek;) Odnawianie czy przerabianie mebli? Oczywiście! Cuda z filcu - genialne torby, pojemniki, nawet wazony? Jak najbardziej! Półka z sita do mąki, skrzynki, a nawet opony? Jak najbardziej! Zrobi też lampę z betonu, plakaty, świeczniki, ba! nawet dywan czy kanapę przefarbuje, o takich drobiazgach jak generalny remont nie wspominając. Kobieta - instytucja, a jej mieszkanie?  To jeden wielki projekt DIY:) Nie pędzi za modą, a trendy traktuje z humorem. Ciepła, serdeczna, a przede wszystkim autentyczna. I czasem szczera do bólu;) Kobieta z Pasją z Mojego Mieszkania, a przy tym wciąż jakby troszkę nieśmiała... Namówiłam ją jednak na zdradzenie kilku faktu o sobie:) Nie było łatwo i troszkę przyszło mi ją pociągnąć za język, ale się udało. Ciekawi?
Jak zrobić (wiszący)  lampion z dyni?

Jak zrobić (wiszący) lampion z dyni?

Rokrocznie świętujemy 31 października - to dzień urodzin Marcina i właśnie tym najbardziej jest dla mnie ten dzień. Halloween mogłoby dla mnie nie istnieć, co nie zmienia faktu, że jest, zadomowiło się na dobre w polskiej rzeczywistości. To dobrze czy źle? Ocena niewiele zmieni. Pająków nie cierpię, czaszki czy żelkowe kości też sobie chętnie daruję, ale dynie uwielbiam, kiedy więc Kornelka poprosiła mnie o "taką straszną buzię" - uznałam, że to po prostu kolejna okazja do wspólnej zabawy. Nie straszę duchami, nie dorabiam ideologii, nie burzę się na przybyłą ze Stanów komercję - po prostu spędzam czas z córką wycinając dynię;) Dziecko, funkcjonujące w społeczności, jaką jest przedszkole, co rusz dowiaduje się czegoś nowego - tym razem, że "trzeba mieć" właśnie takie straszydło - i nie widzę powodów, by tego odmawiać.

Na poczatek przygotowałyśmy niewielki wiszący lampion - może i Wam spodoba się taka forma?

Czego potrzebujemy?

*dowolnych rozmiarów dynię
*ostry nożyk plus ewentualnie wykrawaczkę do jabłek
*łyżkę
*świeczki ledowe- o wiele bezpieczniejsze od prawdziwych
*sznurek/linkę/coś na czym lampion zawiśnie
*marker/długopis

Na dyni rysujemy oczy, nos i straszne "usta", ścinamy wierzchołek (odkładamy) i wycinamy jak najwięcej miąższu na brzegu:

Łyżką wyjmujemy cały miąższ z pestkami:

Wycinamy narysowane elementy i wyskrobujemy pozostałości miąższu:

Po obu stronach "głowy" wycinamy otwory na uszy - tu przywiążemy sznurek:

Przekładamy sznur od środka, zawiązujemy supły i mamy uszy a'la Frankenstein;) Do środka wkładamy ledową świeczkę. W ściętym z dyni kapturku wycinamy otwory- na tyle duże, by zmieściła się przez nie linka. Zamykamy i gotowe:)

Efekt? Według mnie całkiem fajny, a i zabawy było przy tym mnóstwo:)

A jak jest u Was?
Wycinacie dynie czy za wszelką cenę opieracie się zamorskiej tradycji?

Jak uzyskać efekt starej miedzi?

Jak uzyskać efekt starej miedzi?

Cieszę się, że TACA W MIEDZIANEJ ODSŁONIE przypadła Wam do gustu - pięknie zdobi komodę, a ja wprost uwielbiam taką kolorystykę. Uzyskanie podobnego efektu jest proste i pozwala w szybki sposób odmienić nawet nie grzeszące urodą przedmioty - ma dowód przygotowałam dla Was małe DIY i metamorfozę dwóch tac.

Za bazę posłużyły mi dwie wyszperane na starociach tace - lekkie jak plastik, ale - po ukruszeniu się kawałka jednej z nich - sprawiające wrażenie czegoś w rodzaju mieszanki gipsu i masy papierowej. Kosztowały łącznie dwa złote- oprócz ceny skusiły mnie tłoczone wzorki - można rzec, że dostrzegłam w nich potencjał;)
Reklama lekkostrawna plus taca w bonusie.

Reklama lekkostrawna plus taca w bonusie.

Drżała mi dłoń, gdy publikowałam ostatni post - bałam się Waszej reakcji. A ona - przeszła najśmielsze oczekiwania, za co ogromnie dziękuję:) Świadomość, że tak wiele z Was myśli podobnie, dodaje odwagi, by pisać to, co w duszy gra. Dostałam co prawda jednego anonimowego maila (dziwne, że komuś w ogóle chciało się pisać;), było tam coś o tworzeniu "kółka nieudacznych frustratek", ale jakoś się nie przejęłam.

Blogi uważam za przestrzeń w dużej mierze publiczną, stąd nie widzę niczego złego w wyrażaniu na nich swego zdania - kulturalnie i z szacunkiem. Poglądy zaś czy oceny, nawet jeśli są inne niż reprezentuje Autor - nie zawsze są krytyką - choć mam wrażenie, że często myli się oba pojęcia. Ale choć to wszystko wiem doskonale - chyba zwyczajnie się poddam i przestanę odwiedzać wszystkie te miejsca, gdzie takie myślenie nie znajduje zrozumienia. Bloger- tez człowiek, ma prawo się zmienić, całkowicie odmienić również formułę bloga - i mój żal za tym, co było, niewiele ma tu do rzeczy.

Widzę, że kwestie współpracy i reklamy na blogach stały się przyczyną częstych dyskusji... Osobiście nie widzę w nich niczego złego - pisanie bloga może być pracą jak każda inna, więc i logiczna wydaje się chęć uzyskiwania za nią wynagrodzenia. Dziś jednak nie o współpracy, a właśnie reklamie. Jaka powinna być, by nie zniechęcać i dobrze spełniać swą rolę?

Nie lubię wyskakujących okienek i skrzących neonów, szczęściem coraz rzadziej pojawiają się w sieci. Paski boczne czy przestrzeń pod postem to dla mnie forma neutralna, co więcej - często klikam, gdy widzę coś ciekawego - gorzej, gdy epatują nachalną kampanią wyborczą;)

A jak jest z reklamą w postach? Naprawdę mi nie przeszkadza- gdy z góry wiem, że wpis jest sponsorowany - barterem czy gotówką to już sprawa Autora. Przykre, że niektóre wpisy są wyraźnie pisane na odczepnego, trochę na zasadzie "skoro już dostałam gratis, trzeba jakiś wpis wymęczyć" - i to naprawdę się czuje i chyba też psuje wizerunek blogerów w oczach reklamodawców.  Na inną rzecz, zwróciła mi uwagę Właścicielka pewnej genialnej marki meblowej - tu pozwolę sobie przytoczyć jej słowa: "Problem polega na tym, że osoba dokonująca wpisu (czytaj: wychwalająca produkt, jaki dostała, pod niebiosa) najczęściej nie ma pojęcia o powstaniu takiego mebla, począwszy od projektu, materiału, parku maszynowego, kosztów, podatków itd. Nie potrafi porównać z innym produktem, bo nie ma pojęcia, o czym pisze." I myślę, że można to odnieść nie tylko do mebli. Są jeszcze linki. Po namyśle stwierdzam, że ta forma też mnie nie razi - właśnie dlatego, że stwarza mi wybór - klikam, bądź nie. Czy informować o takim lokowaniu produktów? Nie wiem.

Jak Wy postrzegacie reklamę? Dostajecie alergii na sam widok, przechodzicie obojętnie, klikacie z uprzejmości? 


Choć postanowiłam nie gonić ślepo za trendami i ograniczyć zakupowe zapędy, nie jestem ślepa i obojętna na piękne dekoracje. Jednymi z tych, które najbardziej przypadły mi do gustu, są piękne tace w marokańskim lub zbliżonym stylu. Tylko znów te ceny - gdy do zaakceptowania, to rozmiar boleśnie niewielki, a mi zamarzyła się duża. Więc odpuściłam, bo nie jest mi przecież niezbędna. Odpuściwszy - trafiłam na giełdzie na pewną szkaradkę, odleżała kilka miesięcy, aż wczoraj potraktowałam ją trochę farbami...



Ciekawi, jak wyglądała przed?
Wysoce jarmarcznie;)
Lekko ją przeszlifowałam, by usunąć łuszczące się fragmenty farby i odtłuściłam rozpuszczalnikiem. Później kolejno biała i czarna farba w sprayu - zauważyłam, że warto jako podkład zastosować tę pierwszą białą warstwę/ Cały efekt taca zawdzięcza miedzianej pozłocie Starwaxa - nanosiłam ją tapując gąbeczkowym pędzelkiem do decoupage'u- akurat taki miałam, choć sądzę, że sprawdzi się nawet kuchenny gąbkowy zmywak. Na koniec lakier w sprayu - i tyle. Nie oszukujmy się - nie jest to rękodzieło rodem z Maroka, ale pasuje mi do wystroju i jesiennej aranżacji:)

Mam pewną słabość do aptecznych butli- czym większa, tym lepsza - więc i tu ją wykorzystałam. Różę zrywałam pod wpływem impulsu i bez sekatora - dziś udało mi się wyjąc z palca ostatni kolec;)



A gdy już złapałam za pędzel, ciężko było się oderwać, ale dziś tylko mała zapowiedź;)

Kochani, uciekam, a Wam życzę dobrej nocy, czy może już miłego dnia;)

Czego w blogosferze robić nie wolno...

Czego w blogosferze robić nie wolno...

Dziś post będzie inny. Ostatni na Przeplatanekolorami... Albo i pierwszy, ale już "po nowemu". Blog istnieje trzy lata, jest mi bliski jak drugie dziecko i nie ma w tym metafory. A Matka często lubi przymknąć oko, czasem dla spokoju własnego sumienia. Wczoraj pewna wspaniała Osóbka nazwała to, czego sama nazwać się bałam. Straciłam polot. Blog stał się nudny, a moja obecność w wirtualnym świecie nader nijaka. I czułam to od dawna, ale łatwiej się oszukiwać. Powstało wiele bardziej lub mniej wzniosłych postów o"kryzysie blogowania" - modlę się, niech ten będzie inny. 

Mam w sobie coś z tchórza i od miesięcy, kroczek po kroczku, wpełzałam w jego paskudną skorupę. Bo lubię mówić szczerze- także i komentować na blogach. I nagle okazało się, że tak nie powinnam. Bo dozwolone są ochy i achy, względnie "ojej, jak tu pięknie", "masz dom, jak z katalogu" czy "ależ ja Ci zazdroszczę!" I koniec. Kropka. Nic więcej. Każdą- chociażby tylko wątpliwość - zalewa fala oskarżeń - że "hejt", że zawiść, że zazdrość, że żałosny człowieczek musi się wyżyć. Jednym z największych grzechów jest napomknąć coś o "kółkach wzajemnej adoracji" czy stwierdzić, że domy "modnych blogerek" X, Y, Z zlewają się w jedno, że "wszędzie to samo, tylko ustawione inaczej". Ale mi się zlewają. I widzę, że nie tylko mi, ale o tym wszak mówić nie wypada. Chociaż pamiętam pewien post Magdy sprzed kilku miesięcy, od którego zaczęłam wątpić, a którego dziś za cholerę nie mogę znaleźć... To był jeszcze taki moment, w którym umiałam bezpiecznie się oszukiwać.

Na równi z rozczarowaniem sobą- jestem rozczarowana blogosferą, choć "jesiennej depresji" w to mieszać nie będę. Ulubione dwa czy trzy lata temu blogi, ba, nawet te sprzed roku, w sporej części wcieliły się w rolę słupów reklamowych. A jeśli jeszcze nie osiadły na tym fundamencie- dziarsko brylują wśród pretendentów. Nie mam nic przeciwko reklamie na blogach - bo świetnie, gdy zaangażowanie i praca blogera przekładają się na realne korzyści. Ale kolejny post z gatunku "Przyszła dziś do mnie wspaniała paczka z niespodzianką od sklepu A, B czy C, zajrzyjcie koniecznie i teraz zachwycajmy się razem moim nowym hitem designu. A dla Was mamy kod rabatowy na x%, zapraszam do zakupów" to już za dużo i nawet jelitówka rzuca się do galopu.

A że nastrój mam dziś paskudny, to pobluzgam sobie hejtem, popluję jadem, połechcę kompleksy, a może i kilka pomniejszych grzechów popełnię. Chyba mi wolno?  A nawet jeśli nie - trudno;)

Czego więc w blogosferze robić nie wolno? 

Przede wszystkim - KRYTYKOWAĆ. Krytyka jest wyrazem najniższych, ba, zwierzęcych instynktów, a konstruktywna czy nie- nie ma żadnego znaczenia. Krytykuje jednostka płytka, uboga intelektualnie i niewiele mająca do zaoferowania. Powód? Najczęściej zazdrość, względnie "hejt". To pojęcie szerokie, zawiera w sobie wszystko, co przez Jaśnie Oświeconego Autora (w skrócie: JOA) może być odebrane jako zamach na własną wspaniałość, gust, cokolwiek. I ciekawostka- zdanie jakkolwiek odmienne od jedynie słusznego- tegoż Autora względnie tabunu fanów- a wyrażone głośno- jest krytyką, a więc i HEJTEM.

Miałeś świetny pomysł, pokazałeś na blogu i po tygodniu, miesiącu czy roku widzisz go na innym, takim z blogerskiego Olimpu - i oczywiście przedstawionym jako nius, hicior i w ogóle szał. I się oburzasz? Głupcze, hejt przez Ciebie przemawia, wszak JOA na pewno nie zagląda do maluczkich podobnych Tobie i w swym geniuszu wymyślił wszystko na nowo. A więc - NIE WOLNO Ci się odzywać. Możesz jednak chylić czoło przed taką kreatywnością.

Koniec lata, w perspektywie katalogi jesień-zima modnych marek. Przeglądasz oferty sklepów, w oczach się mieni od ceramiki (często na wyrost porcelaną zwanej), planujesz już aranżacje, obliczasz zawartość portfela i nagle patrzysz na cenę. I ZONK! Miseczka wielkości naparstka (Magda, Magda, ja Twoje cytaty noszę w głowie na równi z Marquezem!) staje do pojedynku z podwójnym biletem do kina, wielką pizzą na ból istnienia czy choćby nową książką na trzy wieczory. Proza życia jakoś wygrywa z artystycznym układaniem trzech orzechów w kruchej skorupce i szansą na cyknięcie setki fotek z różnych perspektyw. Dzielisz się wrażeniami, że jednak to wszystko trochę za drogie i refleksją, czy aby na pewno marże sklepów muszą startować od 150%. I PLUSK! Budzisz się z wiadrem pomyj na głowie, że nikt do zakupów nie zmusza, ale skoro komentujesz, to przemawia przez Ciebie jedno. Oczywiście hejt.

Z dzieciństwa pamiętasz, jak Babcia prowadzała na Adorację, a i kółka różańcowe ("różami" niekiedy zwane) pamiętasz i jakoś tak w głowie w słynne "kółka adoracji wzajemnej" Ci się to ułożyło...Niebacznie klapniesz ozorem, że i w blogosferze te adoracyjne róże kwitną jak w środku lata. A że kwitną i mają się dobrze - to jedno, ale mówić o tym to już poważne faux pas. Prostak z Ciebie, choć bardziej prawdopodobne, że hejter.


I teraz pomyślicie pewnie, że dławię się już własna żółcią i dlatego zbliżam do końca. Nic bardziej mylnego, ot, bliska już pora kąpieli. Gwoli wyjaśnienia- popełniłam sporo durnostrojkowych zakupów, nie żałuję też żadnego kubka GG czy IL, choć po prawdzie, to kawa smakuje tak samo w tym biedronkowym. Od niemal pół roku nie odezwałam się w komentarzach na więcej niż dziesiątce blogów- winny przede wszystkim czas i czytanie z komórki, ale i wielka wewnętrzna blokada. Doświadczyłam kradzieży własnego pomysłu i zachwycanie się nim przez innych nie u mnie, lecz u złodzieja. Nie mam nic przeciwko istnieniu "kółek" - żałuję jedynie, że nie próbują się otworzyć i dać czasem szansy komuś z zewnątrz. Bo choć ciężko wymagać zaprzyjaźniania się z kimś na siłę, to nie wierzę, że jest wśród nas jedynie 20-30 osób, które prowadzą blogi na tyle ciekawe, by mogły brać w udział np. w ciekawych współpracach z firmami, a właśnie to obserwuję.

To wszystko napisałam ja, Ilona Jankiewicz, dziś naczelna hejterka blogosfery.





Spódniczki dla Księżniczki. A może by tak nowy cykl?

Spódniczki dla Księżniczki. A może by tak nowy cykl?

Odkąd na instagramie trafiłam na profil Manufaktury Falbanek, wiedziałam, że chciałabym ubrać Kornelkę w jedną z tych cudownych spódniczek. Wyobraziłam ją sobie w koczku i tiulowej burzy- i wiedziałam, że to będzie "TO":)
Kompletne efekty naszej sesji możecie obejrzeć w poście o DZIECIĘCEJ SESJI ZDJĘCIOWEJ.

Myli się ten, kto pomyśli, że wybór był prosty - 21 kolorów i dwa razy tyle do wyboru przy kokardzie- dla istoty niezdecydowanej to prawdziwy dramat;) Szczęściem twórczyni tych arcydzieł ma anielską cierpliwość, więc po kilku dniach zdołałam podjąć decyzję. I troszkę żałuję, że nie zaszalałam z kolorem, ale to pretekst do kolejnego zamówienia;)

Jestem z natury ciekawska- często zdołam ugryźć się w język, ale aż mnie nosi z chęci zadawania pytań - i tym razem właśnie Asia - właścicielka Manufaktury Falbanek- padła ich ofiarą;) A było ich sporo i w głowie szybko zakiełkował mi pomysł- skoro już wypytuję, może i zgodzi się opowiedzieć o swojej pasji i pracy moim Czytelnikom? Troszkę potrułam i dziś z radością przedstawiam Wam Asię:)
Dyniowy lampion- raz jeszcze

Dyniowy lampion- raz jeszcze

Choróbsko dopadło nas obie- Kornelkę na szczęście łagodniej niż poprzednio- "tylko" kaszle i kicha. A że absolutnie nie czuje się chora- energia ją rozpiera i niechętnie została w domu. Klocki, bajki i puzzle nie starczają na długo, tworzymy więc małe projekty, które ją bawią. A że dynie pokochała niemal tak mocno jak ja- dyniowy lampion wywołał zrozumiały entuzjazm;) Sama bardzo je lubię, więc z radością złapałam za wiertarkę:)

Jak wykonać taki lampion? Prosto!
Jesienny hedonizm.

Jesienny hedonizm.

Źle ze mną kochani, źle mi na duszy, choć lepiej niż trzy dni temu. Od tygodni planowałam, że przywitam się dziś z Łódź Design Festival, a jutro ruszę na podbój MEETBLOGIN. I wszystko miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle, choć tym razem alergia nie mnie dopadła. Zaczęło się z poniedziałku na wtorek, jeszcze we środę nie odwołałam rezerwacji, a dziś siedzę w domu z poczuciem rezygnacji. Nie, narzekać dłużej nie będę, odpłakałam już swoje, choć w środku wciąż przeżywam... To już drugi raz, więc kiełkuje przypuszczenie, że może nie dla mnie spotkania blogerów i Góra daje mi wyraźny ku temu znak? 
Pierwszy miesiąc w przedszkolu... Jak pomóc maluchowi i sobie.

Pierwszy miesiąc w przedszkolu... Jak pomóc maluchowi i sobie.

...minął nie wiadomo kiedy. Piękny i ciepły wrzesień, podobnie zapowiadający się październik- to na pewno pozwoliło nam łatwiej wejść w ten zupełnie nowy etap. Wrześniowy bilans zamknięcia oceniam jako udany- jedynie trzydniowa nieobecność (niestety- z antybiotykiem, ale wyszliśmy z tego szybko i łagodnie), raz "Mamo, ja chcę zostać w domku!", jednorazowe rozklejenie się podczas leżakowania (ponoć pięciominutowe;). Jest lepiej, niż się spodziewałam, gdy pisałam o naszym PRZEDSZKOLNYM DEBIUCIE.

Jak zrobić sesję zdjęciową dziecku?

Jak zrobić sesję zdjęciową dziecku?

Uśmiechnięta buzia naszego dziecka na zdjęciu - bezcenna. Ale uchwycić ten uśmiech, dziecięcą radość i beztroskę - bywa nie lada wyczynem. Ileż to razy próbowałam uchwycić zabawną minkę, a na zdjęciu widziałam co najwyżej kosmyk włosów czy łokieć... Z czasem wypracowałam jednak kilka trików, dzięki którym rodzinne archiwum pełne jest cieszących serce zdjęć naszej księżniczki:) Ciekawi?

Gdzie kupić najpiękniejsze dynie?

Gdzie kupić najpiękniejsze dynie?

Są wszędzie, opanowały targ, stragany, nasze blogi i wnętrza.
Nastał ich czas, rządy bajecznych królowych zdrowia.
I u mnie się zadomowiły- zdobyły serce, rozpanoszyły się po domu, rządzą w kuchni...
Mowa o dyniach, pękatych damach, pięknych symbolach jesieni:)