Jesienią...

Jesienią...

Przyszła ta moja najukochańsza z pór roku. Chłodną rezerwę poranków wynagradza mi bogactwo słonecznych dni, światło najpiękniejsze właśnie teraz, nić babiego lata połyskująca w słońcu. Kocham tę jesień dojrzałą, hojną obfitością owoców, niepowtarzalny zapach ziemi, która powoli już pragnie odpocząć. Och, przyszedł wraz z nią jakiś cień melancholii, zawsze przychodzi we wrześniu, gdy myślę o wszystkim, co dał mi w minionych latach. Bo dał tyle dobrego, że czasem płakać chce się ze szczęścia:) I w sercu znów rodzą się plany, przeplatane nitką obaw, na szczęście cienką i łatwą do zerwania...

Dziecko i Pies - jak to jest?

Dziecko i Pies - jak to jest?

Często chodzimy na spacer we trójkę- ja, Kornelka i Balzak- i podczas tych spacerów wielokrotnie ktoś nas zaczepiał z pytaniem, jak daję sobie radę z małym dzieckiem i dużym psem. I choć pierwszą odpowiedzią jest "bez problemów", to jednak nie zawsze to łatwe.

Nie jestem psychologiem ani weterynarzem, więc mogę się wypowiadać wyłącznie jako matka. Widzę mnóstwo plusów wychowywania dziecka w towarzystwie psa, ale nie jestem też ślepa na minusy- bo i one istnieją. Znam pary, które pozbyły się psa, gdy pojawiło się dziecko- dziwnym zbiegiem okoliczności za każdym razem powołując się na rzekomą alergię (tym dziwniejszą, że bezobjawową).
Szara dla Szarego. Poduszka ze swetra.

Szara dla Szarego. Poduszka ze swetra.

Podobały mi się od dawna. Cieplutkie sweterki. Mięciutkie warkocze. Poduszki z wyraźnym jesienno-zimowym przeznaczeniem, takie dla towarzystwa gorących napojów. Tylko te druty i oczka niesforne... Cóż, wciąż nie potrafię połączyć prawych z lewymi w zgrabne warkoczowe duety, o wyższych poziomach komplikacji nie wspominając... Oczywiście można kupić- i na pewno warte są swojej ceny (bo jak najbardziej doceniam ogrom pracy włożonej w każdy splot), choć mnie zdołała powstrzymać. Co mi pozostało? Sweter;)
Dywan - heksagon - DIY.

Dywan - heksagon - DIY.

Zgodnie z obietnicą wracam dziś do Was z szydełkowym sześciokątnym dywanem:)

Jego wykonanie znacznie rozciągnęło się u mnie w czasie, ale wynika to jedynie z prozaicznego faktu, że każdorazowo rzadko poświęcałam na szydełkowanie więcej niż godzinę;) Prawda jest taka, że używając grubego sznurka szybko widzimy, jak robótki przybywa- sądzę, że wykonanie całego dywanika nie zajęło więcej niż 10-12 godzin. 

Co jest potrzebne do jego wykonania?
Szary Uszatek.

Szary Uszatek.

Urządzając POKÓJ KORNELKI wiedziałam, że nie może w nim zabraknąć wygodnego fotela. Owszem, bajki da się czytać siedząc na mini krzesełku, ale nie oszukujmy się, wygodne to nie jest, a z wiekiem wyraźnie rośnie moja potrzeba komfortu;) I pewnie zastanawiałabym się nad wyborem tygodniami, gdyby Asia z Green Canoe nie urządziła u siebie przemeblowania i nie postanowiła znaleźć pewnemu Szaraczkowi nowego domu...

Salon (nie)gotowy na jesień...

Salon (nie)gotowy na jesień...

Dzień dobry:)

Dziękujemy za wszystkie życzenia powrotu do zdrowia - udało się i Kornelka poszła dziś do przedszkola:) Przyznam, że chętnie zostawiłabym ją w domu do końca tygodnia zasłaniając się nieznacznym, ale pojawiającym się co kilka godzin kaszelkiem, ale tak bardzo prosiła i płakała, że chce iść do dzieci.... Cóż, uległam.

Poranek dziś już prawdziwie jesienny, na Waszych blogach wrzosy, dynie, ciepłe poduchy i pledy... A u mnie? Choć jesień jest najukochańszą z pór roku, wciąż mało u nas jesiennie...
A w pokoju...

A w pokoju...

Witajcie poniedziałkowo... 

Tydzień zaczęliśmy od porannej wizyty u lekarza. Kornelka złapała paskudną infekcję - chwilowo jest 1:0 dla bakterii. Gorączka, kaszel, katar, brak apetytu -  ponoć to chleb powszedni dla rodziców przedszkolaka :( Widać i nas postanowiło nie omijać.  

Siedzimy więc w domu,  Kornelka ucina sobie krótkie drzemki, w przerwach walczymy z kaszlem i wymyślamy coraz to nowe zabawy - jest mały kłopot z koncentracją,  ale i tak nasza dziewczynka znosi wszystko nad wyraz dzielnie... 
Sporym sprzymierzeńcem jest jej własny pokój - dopóki go nie urządziliśmy, nie zdawałam sobie sprawy, jak ważna jest dla dziecka jego własna przestrzeń. Oczywiście wciąż  brak kilku drobiazgów, ale z każdym dniem nabiera charakteru i spędzamy tu mnóstwo czasu. 
Dziś zabawą dnia było '' Mamo, robię miny, a ty rób zdjęcia'':) 
Całe szczęście, że humor jej dopisuje,  choć po całym dniu widać już, jak jest zmęczona - ale spać oczywiście wciąż nie zamierza i zgrywa twardziela ;-) 

Coraz bardziej doceniam naszą mini kuchnię -  to wspaniała i kreatywna zabawa, choć trochę przeliczylismy się z rozmiarem i musiała stanąć w zupełnie nieplanowanym miejscu... 

 Powtarzam się, ale jestem nią zachwycona i nie tylko ja. Mnogość detali, solidne wykonanie, duży rozmiar - plusów ma mnóstwo. 

Zmuszeni byliśmy przestawić komodę, ale na szczęście świetnie się wpasowała w kącik pod oknem. 

Patrzę na ten nasz pokoik i się uśmiecham :-) Daleko mu do skandynawskiego looku wprost z katalogu, tak ostatnio modnego, ale świadomie zrezygnowałam z tej szablonowości - Kornelka uwielbia swoje kolorowe zabawki,  obecność wielkiego regału nie do końca pozwala schować tę barwną różnorodność, zresztą tło jest chyba na tyle stonowane, że całość dobrze współgra. 

Uciekałam od nadmiaru różu, ale i do nas stopniowo się wkradł... 
Śliczne szydełkowe kule to prezent od przyjaciółki - dla mnie są wspaniałym powiewem dziewczęcych klimatów :-)

Ponieważ najpewniej przyjdzie mi spędzić najbliższy tydzień w domu, spodziewajcie się częstych postów ;-)

A teraz życzcie mi powodzenia, bo pora na wieczorną porcję leków...

Dobranoc
Szydełkowy koszyk - heksagon - DIY. Plus wieści z przedszkola...

Szydełkowy koszyk - heksagon - DIY. Plus wieści z przedszkola...

Pierwszy pełny tydzień przedszkolny za nami. Kornelka zdała egzamin na szóstkę, ja ze swoim pokątnym mazgajeniem się - myślę, że na "4+". Obiecałam sobie twardo, że będę rodzicem zdroworozsądkowym, sprawiedliwym i obiektywnym. I już tydzień adaptacyjny rąbnął mnie obuchem w łeb - część rodziców powinna mieć zakaz przebywania w przedszkolu. Serio. Jak dziecko ma się adaptować, kiedy mamuśka pyta "Która zabawka ci się podoba, powiedz, to ci przyniosę", a gdy dostaje wskazanie- pędzi do nieszczęśnika, który owym przedmiotem pożądania ośmielał się wcześniej bawić- i wyrywa mu ją z rąk bez pardonu, by wręczyć swej latorośli. Albo próbować nawiązać jakiekolwiek porozumienie z kimkolwiek, gdy oboje rodzice w asyście babci/dziadka ciągną malucha w kat sali i otaczają kordonem, zza którego go nawet nie widać? Po tym już nawet nieszczególnie zdziwił mnie nelson założony wyrywającej się córce, gdy chciała uciekać do domu i próba jej kneblowania (wynik 1:1, bo matka wyszła z ostro pogryzioną dłonią). 

Chwała przedszkolankom, bo wydają się mieć powołanie - albo spory talent aktorski. Nie uprzedzam się, ale i różowe okulary zdążyłam schować. Jak będzie - to się okaże. Póki co od wczorajszego wieczora walczymy z kaszlem i katarem - zupełne novum, bo niemal trzy lata obywaliśmy się bez chorób. Wszędzie wokół  jakoś podejrzanie dużo sceptyków z nieodzownym "A nie mówiłem? Zaczęło się!" - to serio jest tak, że w przedszkolu dziecko "musi" chorować?

Kornelia przedszkolem jest zachwycona, ponoć wszystko pięknie zjada, z większością czynności radzi sobie świetnie sama. Zaczęła też spać podczas leżakowania- tu już nie tryskam radością, bo wieczorem ciężko zagonić ją do łóżka. Mam nadzieję, że brak gorączki jest dobrym znakiem, a reszta objawów to tylko niegroźne przeziębienie - wszak jesień coraz bardziej się wokół panoszy... Trzymajcie za nas kciuki:)

Plusem ciągłego poddenerwowania, w jakim sobie trwam, jest nieustanne wymachiwanie szydełkiem. Uspokaja mnie jak mało co, a efekty ciszą. Tym razem mam dla Was uroczy szydełkowy koszyczek- heksagon. Nie jest zbyt duży, ale i nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić dowolny rozmiar.

Wykonanie jest proste, wymaga znajomości podstaw- oczek łańcuszka, półsłupków i oczek ścisłych. Tu wypada Was uprzedzić, że w kolejce czekają już kolejne szydełkowe tutki- większość na owoce i warzywa, które wyjątkowo spodobały się Kornelce.

Podstawą do wykonania koszyczka jest PODKŁADKA - HEKSAGON - instrukcja tu (klik) .

Podkładkę kładziemy prawą stroną do góry - pierwsze okrążenie przerabiamy w kierunku przeciwnym do ostatniego okrążenia w podkładce.

 Każdy wierzchołek heksagonu stanowią dwa oczka łańcuszka- wkłuwamy szydełko w wewnętrzną część półsłupka znajdującego się tuż za nimi...

 ...przeciągamy sznurek tworząc oczko początkowe...

...i wykonujemy dwa oczka łańcuszka- zastępują pierwszy półsłupek. 

Przerabiamy cztery kolejne półsłupki na półsłupkach podkładki... 

...i piąty- na pierwszym z dwóch oczek wierzchołka.  Następne jest oczko łańcuszka, półsłupek w drugie z oczek wierzchołka i dalej analogicznie 7 półsłupków, oczka łańcuszka, 7 półsłupków itd.- do końca okrążenia...



...które zamykamy oczkiem ścisłym zamykającym.

Kolejny rząd zawsze zaczynamy od dwóch oczek łańcuszka zastępujących pierwszy półsłupek i powtarzamy pierwsze okrążenie aż do uzyskania pożądanej wysokości koszyka.


Po co to oczko łańcuszka na wierzchołku? Próbowałam po prostu zastąpić je jeszcze jednym półsłupkiem, ale koszyk nie trzyma wtedy tak ładnie kształtu.

Sam koszyk ładnie wygląda już wtedy, gdy po uzyskaniu wymaganej wysokości zakończymy robótkę...

Powyżej doskonale widać, jak równiutkie są ścianki koszyka dzięki trikowi z oczkiem łańcuszka zamiast półsłupka - Malwinko, to do Ciebie;)

...jednak jeszcze ciekawszy efekt uzyskamy dodając ostatnie okrążenie w kontrastowym kolorze:


Mam nadzieję, że spodobał się Wam mój mały projekcik i same też chętnie złapiecie za szydełko:)

Sama uciekam - nie wiem, jak prześpimy dzisiejszą noc, więc lepiej się przygotować.

Dobrej nocy i wspaniałego weekendu:)
Wyzwanie - przedszkole.

Wyzwanie - przedszkole.

Stało się!

Moje Maleństwo przekroczyło progi przedszkola... 

Właściwie- nie "przekroczyło"(i nie "zostało wciągnięte siłą"-jak wiele dzieci wczoraj, a dziś jeszcze więcej), tylko wbiegło w nie w podskokach i piszcząc z radości. Szczebiotała całą drogę- do mnie i do Osiołka, szczebiotała w szatni, w sali tylko krótki uścisk i szybki buziak- usłyszałam "Papa, mamo! Idź już!" - i pobiegła w sam środek po części wystraszonego zbiorowiska. A ja wróciłam do szatni z łzami w oczach i dziwnym ściskiem gardła...

Przyznaję- w pracy nie nadawałam się do niczego, wciąż tylko nerwowo zerkając na telefon. Obiecałam, że przyjdę zaraz po obiadku- Mała Lady nic a nic się z nim nie spieszyła;) Wybiegła rozbrykana i jakby zdziwiona, że to już- a ja wraz z mocnym powitalnym uściskiem znów poczułam się potrzebna;)

Dużo mówi się o dojrzałości przedszkolnej dziecka lub jej braku. Patrząc na innych odprowadzających zaczęłam się zastanawiać nad dojrzałością inną- rodziców właśnie. Bo było mi ciężko, jest tak bardzo trudno powierzać nasz największy skarb osobom w gruncie rzeczy obcym- nieważne, że ze stosownym wykształceniem i - głęboko chcę w to wierzyć- z powołaniem do tej niezwykle wymagającej pracy. Ale wiem, że przeciąganie pożegnania tylko utrudni sprawę, że powtarzanie po dziesięć razy "jak będziesz chciała płakać to idź do pani"- w sytuacji, gdy dziecku wcale na płacz się nie zbiera- to nie najlepsze wyjście, straszenie "jak będziesz niegrzeczny, to cię nie odbiorę"- może mieć skutek odwrotny albo wpędzić dziecko w głęboki stres. Mieliśmy to szczęściem, że nasze przedszkole zorganizowało tydzień adaptacyjny - stopniowe zapoznawanie się z nową sytuacją. Przychodziła większość, ale jednak nie wszystkie dzieci. Wiem, nie każdy ma pracę, która na to pozwala, ale serio- nie wierzę, że nie dałoby się zorganizować choć jednego wolnego dnia, tych niespełna dwóch godzin. I wczorajsze małe kłamstewka - już z samego rana - też wywołały u mnie zmieszanie. Bo nie wolno obiecać dziecku "mama za chwilę przyjdzie"- i odebrać je po ośmiu godzinach. "Błogosławieństwo" wczorajszego zaskoczenia dziś nie miało już racji bytu- dzieciaki wiedziały, co się święci, więc z rana powitało nas chóralne wycie- bo nie sposób nazwać tego płaczem. Bałam się jak diabli, że i Kornelka przyłączy się do zespołu, ale moja mądra dziewczynka znów mnie zaskoczyła biorąc za rączkę płaczącą koleżankę i tłumacząc "Nie płakaj, choć idziemy do pani". Oczywiście nie obtrąbiam jeszcze sukcesu, wiem, że pierwsze dni mogą wyglądać różnie, że dzieciom czasem się coś odmienia. Kolejną niespodzianką było pójście dziś spać podczas leżakowania- a nie zdarzało jej się to od niemal półtora roku. I odważyła się skorzystać z normalnej toalety- dotąd nawet na działce musieliśmy mieć nocniczek. 

Tak, byłam pełna obaw. Właściwie wciąż mam ich sporo, ale widzę, jak wiele dało dobre przygotowanie- nie straszyliśmy, od dwóch-trzech miesięcy często o przedszkolu rozmawialiśmy, chodziliśmy na spacery w pobliżu, gdy dzieci wychodziły na dwór. Stopniowo uczyliśmy, jak się samodzielnie ubierać, jak posługiwać sztućcami czy pić z kubeczka. Problemem była wspomniana toaleta, ale tu problem rozwiązał się sam. Nigdy nie straszyliśmy czymkolwiek, co z przedszkolem mogłoby mieć związek. Ubranie przygotowujemy wieczorem- w wersji na cieplejszą i chłodną pogodę- i rano unikamy nerwówki. Zabieramy Osiołka-przytulaka, chwalimy po powrocie, rozmawiamy o tym, co robiła. I mam tylko nadzieję, że tak już zostanie:)

Oczywiście nie ma mowy o powrocie bezpośrednio do domu- konieczne jest zahaczenie o plac zabaw:) Bo przecież siedem godzin wśród dzieci to stanowczo za mało;)

Równie ważna jest zabawa w domu - myślę, że ten wspólny czas teraz tym bardziej trzeba na maksa wykorzystywać- bo mamy go o wiele mniej... 


Wspominałam Wam o PLANACH ZAKUPU DZIECIĘCEJ KUCHNI (klik) - i już jest :) To nie przekupstwo, lecz świętowanie końca pewnego etapu i początku kolejnego. Mała kuchareczka zachwycona;)



Kochani, uciekam, bo szydełkowe owoce czekają na gotowanie kompotu:)

A jak Wasze pociechy radzą sobie w przedszkolno-szklonych zmaganiach?