Jedzmy dynię!

Pierwszy tydzień sierpnia już niemal za mną- gdzieś mi uciekł...
Dla przedsiębiorcy pracowniczy urlop zwykle oznacza podwójny wysiłek- jesteśmy właśnie z M. na półmetku dziesięciodniówki, gdy on w pracy spędza po 14 godzin, a ja wypożyczam Kornelkę pradziadkom na kilka godzin, by mógł  urządzić tour po hurtowniach i we względnym spokoju zjeść obiad...
Urlop- ważna rzecz...
Szkoda tylko, że dla nas prawo nie przewiduje takiego tworu;)
Jednak rozważania na temat DG to temat nawet nie na osobny post- całego bloga można by nimi zapełnić;)
A jako że czasu mam ciągły deficyt, tylko napomknę, że spadek nastroju mnie dopadł- pewnie winne tu zmęczenie i za tydzień wrócę do normy i formy;)

Choć zabiegana, staram się nie narzucać klapek na oczy- dziś wypatrzyły pierwsze w tym roku dynie:)
Hokkaido należy do moich ulubionych odmian, od kilku lat obowiązkowo sadzimy je na działce.
Nie rosną zbyt imponujące, ale ich smaku nic nie przebije:)
Może to przypadek, ale wierzę głęboko, że dzięki dyni udało nam się opanować przykre skutki atopowego zapalenia skóry u Kornelki- jej pierwsze 5 miesięcy było ciągłą walką z wysuszoną skórą, na którą absolutnie żaden krem/żel/maść/steryd nie był w stanie pomóc.
Liczyłam się z tym-oboje jesteśmy alergikami- ale kiedy skóra zaczęła jej schodzić nawet z wnętrza ucha- byłam załamana.
I wtedy przyszła rada od pediatry- zacznijcie karmić dziecko dynią.
Zaczęliśmy.
Wcześnie, bo nie miała nawet pięciu miesięcy.
Jadła ją samą, z ziemniaczkami, marchwią, potem każdym innym warzywem.
Pochłaniała z rybą, mięsem, kaszą i ryżem.
Piła soki- owocowo-dyniowe rzecz jasna.
Już po pierwszym miesiącu różnica była ogromna, po trzech- jej skóra przybrała wygląd, jakby AZS nigdy nie było.
Dlatego po wsze czasy będę namawiać- jedzcie dynie:)
U mnie już grzecznie bulgocze zupka:)

To pełne słońca warzywo nieodmiennie kojarzy mi się z jesienią.
Trochę wcześnie, ale przecież każda z pór roku niesie zapowiedź następnej.
Drzewa obsypane wiosennym kwieciem dają nadzieję na obfite letnie plony, słońce napełnia słodyczą śliwki zbierane jesienią, zapach suszonych grzybów każe myśleć o wigilijnym barszczu...
Dziś widziałam jarzębinę- zaczyna się czerwienić.
Winobluszcze mają coraz więcej czerwonych plamek.
Z podmiejskich pól czasem już dolatuje zapach pieczonych w ognisku ziemniaków.

Och, nie wieszczę końca lata ani za nim nie tęsknię, ale przyjdzie- pewnie szybciej, niż można się  spodziewać...

Póki co jednak, cieszę się letnim urodzajem, pochłaniam witaminy i dalej walczę o nową mnie- taką z jak najmniejszym balastem nadprogramowych kilogramów.
Po pierwszych sześciu nastąpił przestój, niemal dwa miesiące przerwy w upragnionym maratonie wskazówki w dół.
Ale w końcu drgnęła, spadła trzy kreseczki.
To wciąż mało, ale tendencja jest dobra i tego się trzymam, wspomagając tym, co na działce urosło:)







Dwa ostatnie dni były rodem z Bollywood- czasem słońce, czasem deszcz, a właściwie to burza z prawdziwą ulewą.
Powietrze troszkę się orzeźwiło, szkoda tylko połamanych gałęzi- zostało im służyć za dekorację;)


Jakiś czas temu odkryłam na nowo ananasa i już wiem, że nigdy więcej nie tknę puszkowego;)
Kolejnym hitem stał się po prostu zmiksowany na gładko- pyszny podwieczorek lub drugie śniadanie w towarzystwie np. twarożku.
Można go też zamrozić (pamiętając o mieszaniu mniej więcej co godzinę, by nie powstał lodowy kamień;) i uzyskać pyszny sorbet:)

Ale ananas może nam służyć nie tylko od środka- ze skórek i zdrewniałego wnętrza bez problemu przygotujemy delikatny peeling- wystarczy je zmiksować i zafundować sobie masaż powstałą papką:)
Koniecznie pamiętajcie o dokładnym wymyciu owocu przed krojeniem, nie ryzykowałabym też stosowania na twarz czy w przypadku osób z bardzo wrażliwą skórą, bo poziom kwasów owocowych jest w ananasie bardzo wysoki. A najlepiej najpierw wykonać próbę, np. na wewnętrznej stronie ramienia- jeśli po półgodzinie nic nie piecze, swędzi i nie pojawia się wysypka- możemy włączyć go do menu domowego SPA:)

Na Waszych blogach mimo lata sporo się dzieje- muszę w końcu nadrobić zaległości:)

Dobranoc:)

38 komentarzy:

  1. Ilonko, nie miałam pojęcia, że dynia ma dobroczynne działanie:). Juluś narazie pluje marchewką, więc może spróbuję z dynią:),
    całusy dla słodkiej Kornelki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ma wspaniałe właściwości:)
      Z Kornelką też zaczynałam od marchewki- pluła. Ziemniakiem już na spora odległość. A potem przyszłą dynia i zaczęła jeść:)

      Usuń
  2. ile ciekawostek warzywno owocowych ;) racja!jedzmy dynię...narobiłąś mi smaka moze pojutrze zupkę krem zrobię?? ps.zabieganie wakacyjne...ech która matka tego nie zna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale piękne zdjęcia! Takie energetyczne :-) mam nadzieję, że spadek nastroju szybciutko Ci minie :-)
    Ja zerwałam dzis pierwszą dynię, tak ładnie napisałaś że mam na nią ochotę, zwykle służą mi do dekoracji
    Podaj kiedys przepis na zupkę :-)
    Pozdrówka ciepłe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie z dyniami jakoś średnio po drodze. Może zrobić nie umiem? Koleżanki cukinie, kabaczki i te te takie pożeramy z radością za to. Pozdrowienia serdeczne

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany, nie miałam pojęcia, że dynia tak czaruje. Lubimy dynię, ale po Twoim poście dynia będzie częściej w naszej kuchni. dzięki. Piękne zdjęcia:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dyni nie mogła się na chwalić pani dermatolog - mówiła, że ma same zalety!
    Ps. Mam nadzieję, że jakoś wygospodarujecie czas na odpoczynek, bo tak na pełnych obrotach "non stop" się nie da;) Gratuluję wagi w dół.

    OdpowiedzUsuń
  7. zakochana jestem w Twoich zdjęciach...a dzisiejsze słowa o następowaniu po sobie kolejnych pór roku po prostu cudownie to ujęłaś!
    dynię uwielbiamy pod każdą postacią :)
    ananasowe pomysły też SUPER :)
    i chyba z każdą rzeczą którą spróbujemy i zrobimy SAMI jest tak samo, że wygrywa ona starcie z kupnym gotowcem ;) czy to będzie suszona mięta, czy chleb, czy karpatka ;)
    musimy się tylko przekonać, że SAMI też potrafimy :)
    buziaki wielkie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie, ta samosiowatośc jest u mnie silna- trochę pracy zwykle kosztuje, ale nieodmiennie warto:)

      Usuń
  8. Dzięki za informację o dyni- jakoś nigdy nie gościła w mojej kuchni!
    Zdjęcia- przecudne i Twoje refleksje- też...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja z domu wyniosłam wspomnienie o słodko-kwaśneij dyni z goździkami i octem- nie przepadałam. Dyni nauczyłam się na nowo w szkocji- i kocham:)

      Usuń
  9. Ja lubię dynię, ale rodzinka nie teges. Ale i tak przemycę ja do kuchni tej jesieni. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Ostatnio jadąc na rowerze, też zauważyłam, że jarzębina jest czerwona! Nie jadam dyni, nie wiem czemu w sumie. Moja mama nigdy nic z niej nie przyrządzała i ja tak samo. Nie wiedziałam, że ma taki zbawienny wpływ na skórę. Ale nie strasz już, bo bardzo jesienny klimat wprowadziłaś, a ja nie chcę myśleć w ogóle o jesieni :p

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudne zdjęcia :)
    Chętnie zjadłabym coś z dyni, dama jakoś nie robiłam jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz kochana, ze dyni nigdy nie jadłam... Słyszałam, że do ciast jest pycha!!! Ciekawi mnie to bardzo, ale jakoś się odważyć nie mogę. Jeżynki mniam!
    buziaki ślę papa

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudne zdjęcia:) Dynię kochamy z moją Olą, zwłaszcza wytrawne zupy:) Odpoczynku Wam życzę, bo to nijak,kiedy nie ma kiedy cieszyć się życiem... Pozdrowienia serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  14. Moja Sara kiedy była malutka chorowała na atopowe zapalenie skóry , wyrosła na szczęście, a nie wiedziałam o dyni ;( a szkoda!!! Dobrze, że Wam pomaga!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pomaga,nie wiem, co bym bez niej zrobiła:) Może to nie tylko dyni zasługa, ale ja tam w nią wierzę:)

      Usuń
  15. Ależ dziś u ciebie apetycznie! Ja jakoś nie przepadam za dynią ;p Chociaż raz jadłam kuleczki dyniowe marynowane i baaardzo mi smakowały :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. Uwielbiam dynię, np. jako sos do makaronu z pietruszka i parmezanem...ale naszło mnie jakieś jesienne skojarzenie... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie narzekaj, że marne, bo piękne Ci urosły! Ja już też zrywam! A hokkaido, a włąściwie to Uchiki Kuri bądź Red Kuri ( z wyspy Hokkaido) to też moje ulubione, chyba właśnie dlatego, że nie trzeba się męczyć z obieraniem skórki :)
    Ilonko robisz tak piękne zdjęcia - umieszczaj na nich znak wodny, bo szybko Ci je skradną !!

    OdpowiedzUsuń
  18. Fantastyczne warzywno-owocowe zdjęcia :) Wreszcie muszę spróbować coś ugotować z dyni, bo od dawna mam taki zamiar, ale jakoś nie mogę go zastosować w praktyce :) Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Twój post o dyni spadł mi jak z nieba. Dynia już w piekarniku, teraz będzie codziennie i czekamy na poprawę skóry . Na szczęście w Italii można ją kupić cały rok.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz - każde Wasze słowo jest dla mnie niezwykle ważne. Masz jakieś pytania - zostaw swój email - odpowiem na pewno.