Mija rok, dobry rok...

Mija rok, dobry rok...

Tyle darów rok nam przyniósł:
Pszczołom łąki kwiatów pełne,
Ludziom dał łany zbóż,
Zbożom dał pełen kłos,

Przykrył pola płachtą śniegu,
Aby zimą odpoczęły.
Myślisz ty, myślę ja,
Co nam rok miniony dał.

To był rok, dobry rok.
Z żalem dziś żegnam go.
Miejsce da nowym dniom
Stary rok, dobry rok.

Mija dla nas dniem szczęśliwym,
W którym znów jesteśmy razem.
Nieraz nam smutek niósł,
Nieraz nam radość niósł.

Pierwszej gwiazdy dziś zapytaj,
Co następny rok przyniesie.
Czekam ja, czekasz ty ...
Północ już - zegar zaczął bić.

Mija rok, dobry rok.
Z żalem dziś żegnam go.
Miejsce da nowym dniom
Stary rok, dobry rok.

To był rok, dobry rok.
Z żalem dziś żegnam go.
Miejsce da nowym dniom
Stary rok, dobry rok.
 
Piosenka Czerwonych Gitar, którą znam od zawsze, dziś zabrzmiała mi w głowie zaraz po przebudzeniu. Tak po prostu, sama z siebie. Nie lubię wszelkich końcoworocznych podsumowań i postanowień noworocznych.W życiu jakoś mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby przełom roku był kiedykolwiek cezurą mędzy starym i nowym. Przypadek być może. Nie zmienia to jednak faktu, że człowiek w ten ostatni dzień roku zastanowia się, jaki był ten, który właśnie mija i co spotka nas w nadchodzącym.
 
Dla mnie był to dobry rok. Czy żegnam go z żalem? Nie, raczej z sentymentem. Jak każdy przeplatany był kolorami- lepszymi i gorszymi chwilami. Miałam to szczęście, że o wiele więcej było tych lepszych:)
 
Kochani, życzę Wam z całego serca, aby w tym nadchodzącym Roku, nie zabrakło miłości, bo z kochającym sercem u boku można przetrzymać wszystko. By zdrowie, tak cenne, choć czasem niedoceniane, towarzyszyło Wam zawsze jak dobry przyjaciel. By nigdy nie zabrakło wokół serdecznych ludzi, którzy rozświetlają szarość nawet najsmutniejszych dni. I by pracowitym rączkom nigdy nie zabrakło pomysłów i chęci do tworzenia coraz to nowych pięknych rzeczy:)
 
Wszystkiego najlepszego w 2013 roku:)
 
Ilona zwana też Madelinką:)
 
 
 
Depresja Balzaka,stos wiadere(cze)k i nie tylko

Depresja Balzaka,stos wiadere(cze)k i nie tylko

Mój pies albo popadł w stan głębokiej depresji, albo jest aktorem lepszym, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Przez trzy lata był jedynym dzieckiem w rodzinie i teraz ciężko mu pogodzić się z faktem, że pojawiła się konkurencja- mała,ale krzycząca i zwracająca na siebie uwagę jeszcze skuteczniej niż on sam. Jest więc obrażony na cały świat, ze szczególnym uwzględnieniem swoich państwa.
Najczęściej przybiera taką pozę:
 Względnie taką, gdy postanawia być "tylko" znudzony życiem:
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z czasem mu przejdzie...
 
Ale nie tylko o Balzaku miała być mowa. Stałam się właśnie posiadaczką kolekcji metalowych wiaderek, a właściwie wiadereczek.  Wyglądają mniej więcej tak:
Posiadaczka to może za duże słowo, bo poproszono mnie o pozbycie się ich, czyli znalezienie na nie nabywców.  Problem polega na tym, że obecny właściciel (mój jedyny w swoim rodzaju, choć czasem średnio rozgarnięty stryj), zamówił ich całą paletę (zajmuje się ogrodnictwem), będąc przekonany o ich standardowym rozmiarze, a okazało się, że to prawdziwe maleństwa- mają po 10 cm wysokości, jest też trochę nieco większych, na oko 13-14 centymetrowych i wąskich,ale wysokich- te już bez rączki. Kilka z nich posłuży mi wiosną do dekoracji balkonu, a reszta póki niczego nie wymyślę będzie mi kwitła w garażu (sprzedawca nie uznał reklamacji, bo i po prawdzie nie było do niej podstaw, a nie był na tyle uprzejmy, żeby zgodzić się na zwrot towaru...). Ostatnio zauważam dziwną skłonność wśród bliższej i dalszej rodziny (i nie tylko rodziny) do przekazywania mi na przechowanie z opcją "zrób z tym, co chcesz" różnych dziwnych przedmiotów. Zaczęło się od skrzyni, dwóch pudeł i kilku kartonów z akcesoriami do wianków, żebym się w ciąży nie nudziła. Obecnie na poddaszu mam prawie 100 podkładów słomianych, jakieś 30 wiklinowych, sporo egzotycznego suszu i komplet akcesoriów florystycznych, z którymi nawet moja bogata wyobraźnia nie wie, co zrobić (koleżanka zamknęła kwiaciarnię i wyjechała do UK). Doszły do tego ostatnio 4 wielkie wory rozmaitych włóczek od Babci- "przecież lubisz szydełkować", 5 worków z gipsem od kuzyna po szkole plastycznej (92kg gipsu czyli) i foremki do odlewów w różnym stadium zużycia, 25 litrów farby akrylowej bardzo no name, która miała być "śmietankową bielą", a okazała się "zwyczajnym" ecru (kusi mnie, żeby ją przetestować na moim stoliku), bela juty, trochę filcu w średnio atrakcyjnych kolorach, stary, nieco pożarty przez korniki stolik od maszyny bez jednej szufladki, sterta gazetek o szydełkowaniu/robieniu na drutach i trochę szwankująca maszyna do robienia swetrów (gubi niektóre oczka- pechowo na samym środku). Całość nazbierała się w ciągu niecałych trzech miesięcy, brak mi natchnienia, żeby jakoś to uporządkować, a jednocześnie w całym tym bałaganie czuję pewien twórczy potencjał;) Póki co próba ruszenia jednej rzeczy grozi tym, że cała reszta spadnie człowiekowi na głowę:D
 
I znów dała o sobie znać ta moja straszna skłonność do rozpisywania się... Kończę i idę na górę zaryzykować- jutro Wielki Dzień- przychodzi Babcia pomóc mi rozgryźć maszynę do szycia i muszę trochę materiałów do ćwiczeń powyciągać (tych jest "tylko"jeden karton) :D
 
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru:)
 
 
 
Poświątecznie...

Poświątecznie...

 
Serdecznie dziękuję za moc życzeń, którymi wprost zostałam zasypana- już dawno nie odebrałam tylu serdecznych maili:) Mam nadzieję, że i dla Was ostatnie dni były tak przyjemne jak moje:)
 
Święta minęły nam zaskakująco szybko, ale mimo wielu wcześniejszych obaw był to piękny czas. Przygotowania może na ostatni moment, ale zostały pomyślnie zakończone, sernik wyszedł pyszny jak zawsze, goście dopisali i wszyscy cudownie spędziliśmy ten czas:)
 
Uwielbiam świata. Zawsze cieszę się nimi jak małe dziecko. Czasem w wirze przygotowań ze zmęczenia nie widzę na oczy, ale magia tych trzech niezwykłych dni wynagradza mi wszystko. Corocznie zachwycam się kolorową choinką, kocham migoczący blask świec, wciąż po dziecięcemu potrafię drżeć z ciekawości rozpakowując prezenty. Nie zamieniłabym tego czasu, tak przepełnionego rodzinnym ciepłem, które na codzień czasem gdzieś umyka, na żaden inny. Zwłaszcza, że w tym roku jest już z nami nasze maleńkie wielkie szczęście:)
 
Kornelka nie przejmowała się szczególnie zamieszaniem wokół siebie, a korowód zachwycających się nią babć i ciotek skwitowała perlistym śmiechem- bo nasze dziecię potrafi już wprost się nim zanosić, co często kończy się czkawką;) Jedyny niezachwycający aspekt jest taki, że w święta ujawniła się u niej skaza białkowa (jesteśmy alergikami, ale liczyliśmy po cichu, że ją to ominie, choć chyba nic z tego) i w efekcie schodzi jej skórka na uszkach, ale poza tym brak negatywnych objawów. Zobaczymy, jak zareaguje na zmianę mleka.
 
Prezentami zostaliśmy obdarowani bardzo szczodrze, chociaż na razie zbrakło mi czasu na ich uwiecznienie;) Przybyło mi sporo książek, domowych przydasi, ciepła koszula do spania (bo zmarzluch ze mnie jest straszny:) i... maszyna do szycia wraz z kuferkiem- przybornikiem krawieckim:D Maszynę co prawda dostałam kilka dni przed świętami, ale wciąż tylko patrzę na nią z nabożnym podziwem, bo primo- nie było czasu na nic więcej, secundo- choć marzyłam o niej od bardzo dawna, to nigdy jeszcze nie szyłam i zwyczajnie nie wiem, jak się do niej zabrać, instrukcja, choć polska, brzmi jakoś kosmicznie i muszę jeszcze dzień lub dwa zaczekać, aż Babcia się do nas wybierze i udzieli praktycznych wskazówek:)
 
Póki co wklejam kilka świątecznych zdjęć, żeby przedłużyć sobie te miłe chwile:)
 



 
 
Trochę już świątecznie i proszę przedłużyć mi dobę;)

Trochę już świątecznie i proszę przedłużyć mi dobę;)

Dzień ma stanowczo za mało godzin. Każdy. Powinien mieć jakieś 30- sześć byłoby na spanie, a pozostałe na całą resztę. Kornelka swoje sześć godzin nocami przesypia, ale popołudnia i wieczory- istne szaleństwo, zwłaszcza, że przyplątały się nam zaparcia. Nie narzekam,bo nie jest tak, że bez przerwy płacze czy choćby marudzi, jak można by pomyśleć, ale po prostu wymaga ciągłej obecności, najchętniej mamy, co przez 6-7 godzin z rzędu troszeczkę utrudnia przygotowania przedświąteczne, a tych trochę jest, bo pierwszy raz święta są u nas, a dla początkującej gospodyni czternastu gości jest swego rodzaju wyzwaniem;) Ale nic to, dam radę- jakoś- jak zwykle;) Może co najwyżej Perfekcyjna Pani Domu miałaby jakieś zastrzeżenia, co do drobinek kurzu w niektórych zakamarkach, ale przecież nie to chyba jest najważniejsze?

Szkrabik chwilowo raczył zasnąć, a ja muszę troszkę odsapnąć. Najpierw pokażę już chyba ostatnie w tym roku wianki. Pierwszy trochę za późno skończony jak na adwentowy, ale po prostu zapalimy w nim świeczki, gdy stanie na świątecznym stole- jest dla mnie szczególny, bo choć nie ja włożyłam w niego najwięcej pracy, to właśnie dlatego jest tak cenny- gwiazdeczki to dzieło Ewy , która miała wątpliwości, czy w ogóle będą nadawały się do wianka. Kochana, nie dość, że się nadają, to jeszcze prezencję mają świetną i co najważniejsze- posłużą mi, jak sądzę, jeszcze wielokrotnie:)

 
Wianek jest z ogródkowego, jeśli się nie mylę- trochę na bakier jestem z botaniką- cisu, na słomianym spodzie. Żal mi było przyklejać gwiazdki- bałam się je zniszczyć, więc w wianek od spodu wbiłam metalowe szpadki do szaszłyków, a kiedy wyszły z drugiej strony, nadziałam na nie najpierw gwiazdki, a później świeczki i całość dobrze się trzyma:)
 
 
Podglądając w biegu Wasze blogi w przedświątecznych odsłonach, szczerze zazdroszczę i pięknych dekoracji, i zdolności do ukazywania ich na zdjęciach. Mi jakoś brak talentu w tym kierunku czy raczek kierunkach. Choinkę-w tej roli w tym roku po raz pierwszy jodła kaukaska- udało się kupić w środę i czeka sobie na balkonie, M. zaszalał z bombkami tak, że przy kasie prawie dostałam zawału, ale całość wciąż czeka na ubranie- plan jest taki, żeby zrobić to jutro, ale właśnie na to jutro mam tak napięty harmonogram, że nie wiem, jak będzie.

Tak póki co prezentuje się bez świątecznej kreacji- na pierwszym zdjęciu nie widać tego zupełnie, ale urzekła mnie jej zieloność:)
 
 
 
Ze zwykłego świerku i moich ulubionych dodatków- darowałam sobie tylko sorgo;)- powstał taki oto wianek- pierwotnie zawisł w kuchni, ale zaburzał mi symetrię, więc wylądował na drzwiach wejściowych. Co prawda są one ciemnobrązowe i lepiej by się komponowały ze świerkiem srebrzystym, ale ostatnio mam do niego awersję, bo najmocniej kłuje;)

 
Z nowych wianków został mi do pokazania tylko jeden- trafił do Iwony jako nagroda pocieszenia z mojego candy- jest dość prosty, na wiklinowym spodzie, starałam się, żeby był w miarę uniwersalny- mam cichutką nadzieję, że choć troszkę jej przypadł do gustu i zdążył dotrzeć przed świętami.
 
 
 
Dekoracje poza tym w tym roku u mnie kuleją. W chwili obecnej poza drzwiami, tylko schody udało mi się nieco uświątecznić. Zdjęcia rzecz jasna fatalne- chyba przydałoby mi się kilka lekcji w tej kwestii- w rzeczywistości naprawdę wygląda to lepiej.






 
I rozpisałam się strasznie, a praca czeka...
 
Kochani, korzystając z okazji chciałabym Wam wszystkim życzyć Świąt pełnych rodzinnego ciepła i miłości, Świąt radosnych i zdowych, napawających nadzieją i szczęściem, a w nadchodzącym roku- samych pięknych chwil i wszelkiej pomyślności:)
 
 
 



 
Problemy zażegnane, listonosz i znów trochę o wszystkim:)

Problemy zażegnane, listonosz i znów trochę o wszystkim:)

Problemy z komputerem udało się wczoraj wieczorem zażegnać i to kosztem niewielkim, ale w perspektywie mamy wymianę płyty głównej- dobrze, że jeszcze nie teraz:)
 
Bardzo wszystkim dziękuję za udział w moim candy, serdecznie witam nowych Obserwatorów-mam nadzieję, że choć część z Was będzie nadal do mnie zaglądać:) A że zbliżają się moje urodziny (znów będę o rok młodsza i piękniejsza;), lada dzień będzie i nowe candy:)
 
Mój kochany Szkrabik śpi codziennie po przynajmniej 6-7 godzin- w nocy, więc przynajmniej się wysypiamy:) W niedzielę panna skończyła miesiąc i najwyraźniej uznała, że tak duże dziewczynki w dzień nie powinny za wiele spać, bo jednym ciągiem zwykle nie jest to więcej niż 40 minut, ale kolejne 20 poświęca na oglądanie wszystkiego wokół, ze szczególnym uwzględnieniem własnych rączek, więc mama nawet jest w stanie na raty krzątać się wokół świątecznych przygotowań;)
Przybrała równo kilogram, więc jest całkiem już spora i w część najmniejszych pajacyków już się nie mieści- szczęściem Babcie zatroszczyły się o to, żebyśmy byli w stanie ubrać nie jedną, ale trzy takie jak ona dziewczynki;) Uwielbia łaskotki, ale tylko w wykonaniu taty, u niego też na rękach zasypia zawsze. Od pierwszego dnia w domu czytaliśmy jej bajki- przy baśniach Puszkina (zwłaszcza tej o carze Sałtanie) potrafi nie spać, nie wiercić się i nie marudzić nawet pół godziny- chyba lubi rymy;)
Za smoczkiem szczególnie nie przepada, ale kiedy czasem wypadnie jej podczas snu- potrafi krzyczeć zaskakująco mocnym głosem obrażona na cały świat- kiedy dostanie go z powrotem- zapada w sen błyskawicznie:) Przesyła Wam też buziaczki z wyjścia na spacer;)

 
 
W zeszłym tygodniu nie zdążyłam się wszystkim pochwalić- nie dość, że przyszła paczka od Magdaleny, to dostałam jeszcze dwie inne. Najpierw od Ewy - spodziewałam się gwiazdek z rozdawajki, a co dostałam? Zobaczcie sami:
 



 
Ewa pamiętała nie tylko o Kornelce, ale nawet o tym, że uwielbiam pić czekoladę:) A serwetki natchnęły mnie myślą, że może w końcu powinnam spróbować poraczkować trochę w decoupage'u:) Sercem rozbroiła mnie totalnie, cudowne gwiazdeczki jednak wylądowały na wianku- później wkleję efekt końcowy;)
 
 
Następna była przesyłka od Kariny z wygraną w jej Candy i kolejne przemiłe zaskoczenie, bo musicie wiedzieć, że dziewczyny uparły się mnie rozpieszczać przedświątecznie:) Oprócz filcowych, bajecznie kolorowych korali (nieskromnie powiem, że nawet na mnie wyglądają rewelacyjnie;)
 Karina obdarowała mnie kolczykami
i również postanowiła zachęcić do spróbowania swoich sił w czymś nowym, na zachętę kusząc przepięknymi koralikami
Oczyma wyobraźni widzę, co mogłoby z nich powstać, ale czy starczy mi cierpliwości, żeby pomysł przekuć w coś konkretnego- okaże się niebawem:)
 
 
A jakby tego wszystkiego było mało- od Agnieszki przyszła wiadomość, że znów miałam szczęście w candy i trafi do mnie jej urocza broszka :) Zawsze podobał mi się filc, ale wydawał mi się wymagający i jakoś nie miałam odwagi sprawić sobie żadnej wykonanej z niego biżuterii, a teraz będę miała nie jeden, ale dwa wspaniałe dodatki:)
 
 
 
 
 

wyniki candy

Kochani, z powodu kłopotów technicznych-oby rozwiązały się jak najszybciej, wyniki ogłaszam dopiero dziś, za co przepraszam.
Chciałabym dziś zdążyć z wysyłką, dlatego zwyciężczynie bardzo proszę o kontakt na maila.
Ach i byłabym zapomniała- moje pierwsze candy wygrywa szczęśliwy zakątek :)
Druga nagroda trafi do Iwony.
Serdecznie gratuluję i bardzo Wam wszystkim dziękuję za udział. Spodobało mi się, a że i okazja będzie niebawem, więc będzie kolejne candy:)
Miejmy nadzieję, że do szybkiego napisania.
Pozdrawiam serdecznie:)
Wymianka i, a jakże, jeszcze więcej pierników

Wymianka i, a jakże, jeszcze więcej pierników

Jakiś czas temu, buszując sobie radośnie po blogach, trafiłam do Magdaleny i zachwyciłam się jej pracami, na początku były to herbaciarki. Zaczęłam więc czytać kolejne posty- większość poświęcona przedmiotom zdobionym techniką decoupage'u i wpadać w coraz większy zachwyt, którego też nie omieszkałam wyrazić. Ku mojemy zaskoczeniu i olbrzymiej radości, Magdalena napisała do mnie z propozycją wymianki, bo spodobały jej się moje wianki. Wybór pozostawiła mi, podobnie jak ja jej- lubię niespodzianki, a podobają mi się wszystkie jej prace:) Spodziewałam się jednej rzeczy, bo i o jednej była mowa. Jakież więc było moje zaskoczenie wczoraj, kiedy wieczorkiem do moich rąk trafiła paczka, a w niej nie tylko coś dla mnie (zdradziłam się, że lubię róże;), ale i śliczności dla mojej Kornelci. Muszę się pochwalić, więc oto, co dostałyśmy:
 




 
Nie muszę chyba dodawać, że jestem zachwycona:)
 
 
 
W ramach przypływu nowej energii, postanowiłam wreszcie skończyć moje pierniczki i niestety z żalem stwierdzam, że coś mi nie szło- a to lukier wyszedł za rzadki, a to za gęsty, a to barwniki się dobrze nie porozpuszczały, a to coś się ze sobą posklejało albo brakowało mi pomysłów.Ale nic to, już prawie skończyłam i mogę się zabrać za świąteczne ozdoby:)
 
 







 
 
 
Przepis na domek z piernika i zima, zima, zima:)

Przepis na domek z piernika i zima, zima, zima:)

Ponieważ lada moment będzie ostatnia chwila na pierniczenie, podaję przepis, z którego piekłam swój piernikowy domek z poprzedniego posta. Właściwie to przepis nie tylko na domek, ale na pierniczki w ogóle, ale inne niż te z mojego poprzedniego przepisu. Poprzednie pięknie rosły i stawały się z czasem cudownie mięciutkie- te wręcz przeciwnie- nie rosną, a więc i nie odkształcają się w czasie pieczenia i nie miękną- pozostają wciąż wspaniale kruche i chrupiące (przypominają bardzo smakiem czasem dostępne w sklepach sporej wielkości cieniutkie serduszka- ciasteczka korzenne). Właśnie dlatego tak się nadają jako podstawa domku czy do choinkowych dekoracji.
 
A oto i przepis:
-szklanka miodu,
-szklanka cukru (dobrze jest zmieszać pół na pół zwykły z brązowym- poprawia to smak, chociaż konieczne nie jest:),
- po 4 łyżeczki zmielonego imbiru i cynamonu lub 8 łyżeczek przyprawy piernikowej,
-3/4 łyżki sody oczyszczonej,
-kostka (250g) masła,
-2 jajka.
-6 szklanek mąki.
 
W sporym garnku (sporym, bo po dodaniu sody masa znacznie zwiększa objętość, a nie chcemy, żeby nam wszystko wykipiało:) topimy masło, dodajemy miód, cukier i przyprawy, całość podgrzewamy. Wsypujemy sodę, mieszamy 2-3 minuty na małym ogniu, odstawiamy do przestudzenia. Do chłodnej masy dodajemy roztrzepane jajka, mieszamy.Stopniowo dosypujemy mąkę, zagniatamy ciasto- w razie potrzeby możemy podsypać trochę mąką. Rozwałkowujemy na grubość 2-3mm i wykrawamy pierniczki. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 165-170 stopni- krótko- około 7-10 minut.
 
Na lukier natomiast potrzebujemy:
-500g przesianego cukru pudru,
-2 białka,
-ewentualnie, gdyby białka były małe- kilka kropel soku z cytryny lub gliceryny (takiej dostępnej w aptece- dodanie jej do lukru sprawia, że staje się on bardziej elastyczny, a po zastygnięciu nie kruszy się).
Wszystkie składniki wrzucamy do miksera i miksujemy na najniższych obrotach przez 5 minut lub ucieramy ręcznie przez 8-10 minut. Wychodzi z tego bardzo gęsty lukier, idealny do sklejania piernikowych chatynek. Osobiście wszystkie elementy lukruję jeszcze przed sklejaniem, bo potem jest o wiele trudniej. Do lukrowania pierniczków musimy nieco lukier rozrzedzić dodając po kropli wody- na tyle, żeby można go było przełożyć do szprycki/rękawa cukierniczego.Możemy też go barwić na dowolne kolory, ja preferuję barwniki w proszku.
 
 
Szablon wycinałam trochę na oko- dwa kwadraty o boku 10cmx10cm na ściany, 2 prostokąty 10cmx12cm na dach i dwie ściany boczne w formie kwadratu z dodanym trójkątem równobocznym (nie wiem, jak nazwać taką figurę;).
Ale poniżej inny przykładowy szablon, z dodatkiem jeszcze podstawki pod nasz domek:

 
I o piernikach to na razie tyle. Właśnie jestem w trakcie lukrowania choinek;)
 
 
 
Zima zawitała u nas na dobre- od trzech dni nieprzerwanie pada śnieg, na pocztę wczoraj musiałam się przedzierać przez istne zaspy. Taki mam widok z jednego z okien:
 
 
W taką pogodę tym bardziej doceniam uroki parującej herbaty i ciepłego kocyka:)
 
 

Ja pierniczę- znowu;)

Ja pierniczę- znowu;)

Co prawda moje dziecię domagało się wczoraj nieustającej uwagi i niewiele udało mi się piernikowo zdziałać, ale coś jednak zrobiłam, a poniżej efekty. Mój kapryśny aparat chyba przestraszył się groźby wymienienia go na nowszy model, bo dziś udało mi się nie tylko go włączyć, ale nawet kilka zdjęć zrobić. Szkoda tylko, że wianki już rozesłałam, a ostatnie czekają grzecznie spakowane w karton i raczej nie będę go rozrywać. Ale nic to, przynajmniej trochę pierników pokażę. Dopiero się rozkręcam, więc z domkiem średnio mi poszło lukrowanie- poprawię się i następne będą już staranniejsze;)
 
 
 Piernikowy domek tak podejrzanie łatwo mi się w nocy sklejał, że kładłam się spać z myślą, że do rana się rozpadnie, ale stoi i sprawia wrażenie, jakby nic go miało nie ruszyć, więc jest spora szansa, że uda się go zgrabnie spakować:)
 
 
Śnieżynki wyszły mi w odcieniu pod tytułem "wielki błękit", ale kto powiedział, że muszą być białe? ;)
 
 
A poniżej reniferki, bałwanki i aniołki- jeszcze w wersji surowej czy też piekarnikowej- dziś postaram się je kolorowo ubrać w lukier:)
 
 
Balzak z rezygnacją znosi zarówno moje nocne wstawanie, jak i posiedzenia w kuchni- wczoraj był tak zmęczony życiem, że nawet nie próbował zwędzić mi pierniczków, co zwykle próbuje (ze zmiennym szczęściem) uskuteczniać.
 
 
 
Ach, miałam się jeszcze pochwalić- wczoraj wieczorkiem spotkała mnie kolejna wspaniałą niespodzianka- wygrałam Candy u Talulli i szczerze się przyznaję- nie mogę się już wprost doczekać, kiedy to cudowne korale do mnie trafią:) Karina tworzy piękną biżuterię, więc tym bardziej się cieszę, że i ja będę ją miała:)